Wreszcie nadszedł dzień premiery prologu mojego fotostory. Kilka zdjęć z odcinka mogliście obejrzeć przedpremierowo już wczoraj na blogu simowa-opowiesc.blogspot.com.
Jestem bardzo ciekawa, jak Wam się spodoba ta historia, bohaterowie i klimat. Ten blog nie jest popularny. Ja nie mam w zwyczaju żebrania o komentarze. Tym razem zrobię wyjątek. xDD
Narracja pierwszoosobowa pojawia się tylko w prologu. Nie lubię pisać jako główny bohater (o dziwo tu mi się to w miarę podobało), chciałam tylko na początek mocniej nakreślić charakter bohaterki.
Opowieść może wydać się nie do końca realna, ale cóż, skutki oglądania Mission: Impossible przed etapem wymyślania fabuły. Więc powiem krótko: w porównaniu do początkowego zarysu jest bardzo realnie. xD
Oczywiście miała być wielka przemowa, ale nie wiem, co napisać. Po prostu zapraszam do lektury i pozostawienia po sobie komentarza. Nie zrażajcie się ilością tekstu. Szybko się wciągniecie i pod koniec będzie Wam mało. Mam nadzieję. ;D
Tylko trzy osoby (razem z Simową Simką i ofc nie licząc mnie) widziały opowiadanie do tej pory.
Linki do wszystkich odcinków i prologu można znaleźć tutaj.
____________
No Way Back
Prolog
To był maj, dwa miesiące temu. Pamiętam ten dzień aż zbyt dobrze.
Ian pojechał ze mną na krótką wycieczkę do Detroit, amerykańskiego
miasta na granicy USA i Kanady. Z rodzinnego Windsor mieliśmy tam
naprawdę blisko. Tradycją były takie letnie wypady do Ameryki, często
braliśmy ze sobą też Gwen i Austina, naszych najlepszych przyjaciół ze
studiów. We czwórkę tworzyliśmy świetną i zgraną paczkę. Tego dnia
jednak z nami nie pojechali. Mieli szczęście. Chociaż kto wie, może
gdybyśmy ich wzięli, wszystko potoczyłoby się inaczej?
Chodziliśmy cały dzień po mieście. Koło dwudziestej zapadał zmierzch.
Zgubiliśmy drogę. Byliśmy na nieznanych nam obrzeżach Detroit. Zaczynało
robić się chłodno, ale nie przeszkadzało nam to w żartowaniu i śmianiu
się na całe gardło z zupełnych bzdur.
Bawiliśmy się wspaniale, nastroje były świetne. W końcu jednak
postanowiliśmy się „ogarnąć” i na poważnie poszukać miejsca, w którym
zaparkowaliśmy samochód. Wpadliśmy na pomysł, aby poprosić miejscowych o
wskazówki. Ian zauważył kilka małych domków nieopodal. Zapukaliśmy do
pierwszego od prawej. Nikt nie otwierał. Mój towarzysz ze zdenerwowania –
a może bardziej z rezygnacji? – przeklął i uderzył w klamkę. Drzwi
lekko zaskrzypiały i uchyliły się. Spojrzeliśmy na siebie
porozumiewawczo i powoli weszliśmy do środka.
- Jest tu ktoś? – krzyknęłam rozglądając się po salonie.
Odpowiedziała mi cisza. Doszliśmy do wniosku, że komuś mogło coś się
stać, w końcu mało kto wychodzi z domu bez zamknięcia drzwi.
Rozdzieliliśmy się – ja miałam przeszukać parter, a Ian pierwsze piętro.
Dom sprawiał dziwne wrażenie. Był raczej tanio urządzony, nijakie meble,
białe ściany i szare płytki na podłodze. Jednak na biurku stał drogi
laptop, a ścianę zdobił duży telewizor plazmowy. „To bez sensu” –
pomyślałam.
- Łał – usłyszałam z góry. – Jenny, chodź zobaczyć! – krzyknął do mnie kolega.
Natychmiast rzuciłam przeszukiwanie kuchni i czym prędzej wbiegłam po
rozeschniętych, drewnianych schodach. Piętro wyżej był mały korytarz, w
nim drzwi prowadzące do łazienki i sypialni. Te drugie były otwarte.
Minęłam je wchodząc do pokoju i… zamarłam.
- Ciekawe, prawda? – powiedział Ian.
- Nie mogę zaprzeczyć – odparłam ironicznie, kiedy udało mi się odzyskać mowę.
Spod łóżka wysunięte były dwie zakurzone walizki. W większej były różnej
wielkości foliowe woreczki z jakimiś proszkami i metalowe pudełko po –
jak przypuszczam – pierniczkach, wypełnione po brzegi dziwnym zielskiem.
- Narkotyki – jęknęłam.
- To nie wszystko, patrz tutaj – chłopak otworzył drugą, mniejszą
walizkę z dwoma pistoletami w środku. – Założę się, że w tym mieszkaniu
jest tego więcej.
- Nie szukajmy reszty. Nawiewajmy stąd natychmiast – odpowiedziałam wstając nerwowo.
Ian nie protestował, miałam wręcz wrażenie, że zobaczyłam niepokój w
jego oczach. Wybiegliśmy z domu jak oparzeni, głośno trzaskając
drzwiami. Rozejrzałam się wokół – ulice były tak samo puste, jak
wcześniej.
***
Życie mijało nam normalnie. Prawie zapomniałam już o zdarzeniu w Detroit. Ian i ja postanowiliśmy zachować to w tajemnicy.
Jednak dwa tygodnie później mój przyjaciel jakby zapadł się pod ziemię.
Nie odpowiadał na moje SMS-y, nie odbierał telefonu. Nie pojawił się
nawet na zajęciach na uczelni. Po czterech dniach milczenia postanowiłam
złożyć wizytę u niego w domu. Mieszkał sam w ładnym mieszkaniu po
babci, lubiłam go tam odwiedzać. Wszystkie pomieszczenia miały
niesamowity klimat.
Kilka razy zadzwoniłam do drzwi. Nie otwierał, więc postanowiłam zajrzeć
do środka przez okno. Zza firanek zauważyłam stłuczony wazon na
podłodze. Zaniepokoiło mnie to. Jeszcze raz wcisnęłam przycisk dzwonka. W
końcu nacisnęłam klamkę, tak samo jak wtedy zrobił to Ian. Drzwi były
otwarte.
„To śmieszne” – pomyślałam. – „Mam déjà vu?” – zaśmiałam się nerwowo,
ale wcale nie było mi do śmiechu. Przez chwilę nie wiedziałam, co mam
robić. Ręce mi się trzęsły. Po chwili udało mi się przełamać strach i
wejść do środka.
Na wstępie powitał mnie owy stłuczony wazonik z porcelany w różyczki.
Jeśli dobrze pamiętam, to była jakaś pamiątka rodzinna. Podniosłam wzrok
i skierowałam się w stronę pokoju dziennego.
Ian leżał na podłodze obok niskiego stolika ze stertą gazet. Całą
koszulę miał we krwi, nie żył. Zakręciło mi się w głowie, przez chwilę
myślałam, że zemdleję. Zastanawiałam się, dlaczego stało się coś
takiego. On przecież nie miał żadnych wrogów, nikomu się nie naraził.
Nagle zauważyłam jakąś kartkę wystającą z przedniej kieszeni jego spodni. Ostrożnie po nią sięgnęłam.
Szykuj się. Już wkrótce do niego dołączysz.
Natychmiast mnie olśniło - wiadomość jest dla mnie. Chodzi o zdarzenie w
Detroit. Ale… Jakim cudem? Jakim cudem oni nas znaleźli? Nacięliśmy się
na prawdziwą mafię..?
Nie zastanawiałam się długo. Ostatni raz rzuciłam wzrokiem na mojego
martwego kolegę, zgniotłam w dłoni anonimowy list i uciekłam do swojego
domu kilka ulic dalej. Ze schowka wyjęłam podróżną walizkę na kółkach i
wrzuciłam do niej wszystko, co wpadło mi w ręce. Musiałam uciekać,
zostanie w Windsor byłoby jak czekanie na egzekucję.
Zatrzymałam się na kilka godzin w restauracji w USA, jakieś 50
kilometrów od domu. Na razie byłam bezpieczna, musiałam tylko
zdecydować, gdzie mam jechać. Po głowie cały czas tłukło mi się Miami.
Kocham to miasto, byłam tam raz w wakacje i jako tako umiem zorientować
się w tamtejszym terenie. Odstraszała mnie jedynie odległość. Ponad 2000
kilometrów do przebycia to nie jest byle co. Czy dam radę tyle
przejechać? Mogę zatrzymywać się na postój, ale i tak będę wykończona.
Lot samolotem nie wchodzi w grę.
Miałam kilka godzin na przemyślenie sytuacji. Przypomniałam sobie, jak
zawsze marzyłam o wyprowadzce na Florydę. Tam jest cudownie.
Fantastyczny klimat i piękne widoki, czego chcieć więcej?
Spełnianie marzeń kosztuje. Zdecydowałam się za wszelką cenę
urzeczywistnić moje. Przejadę miasta i miasteczka, góry i lasy. Dotrę do
Miami.
***
Minęła kolejna bezsenna noc. Jest prawie siódma rano, słońce już dawno
zaczęło świecić nad miastem. Leniwie wstałam z łóżka i otworzyłam okno.
Powietrze było takie świeże i ciepłe, wręcz dodawało energii. Ubrałam
się, zjadłam śniadanie i wyszłam na zewnątrz mimo wczesnej godziny. Pora
zająć się zwiedzaniem Miami, na początek zajrzę do mojej ulubionej
kawiarni na Key Biscayne.
Przez najbliższe kilka tygodni moich pracodawców nie będzie – młodzi
państwo Lacroix wybrali się na Hawaje, radośnie oświadczając mi to w
drodze na lotnisko. Jak dla mnie super, przynajmniej do końca miesiąca
będę mogła nieco bardziej wypocząć od roli pokojówki i służącej w
jednym. Chociaż i tak nie mam na co narzekać, za lekką pracę dostaję
sporo kasy i mogę mieszkać w mieszkaniu Lacroix’ów za darmo. Męczyło
mnie tylko to udawanie kogoś innego i ukrywanie swojej przeszłości.
Dawniej byłam jasnowłosą studentką Jennifer Forester, niepozorną
mieszkanką kanadyjskiego miasta. Teraz ukrywam się jako rudowłosa Alexis
Turner. Mam nawet fałszywy dowód osobisty, kosztował mnie sporo
pieniędzy, ale wygląda jak prawdziwy. Swój samochód ukryłam na
opuszczonej działce na Coconut Grove, wolę nim nie jeździć.
Zmieniłam wygląd, tożsamość i styl życia, a i tak nadal nie czuję się bezpieczna.
Autobus którym właśnie jechałam, zatrzymał się na kolejnym przystanku.
Pojazd był prawie pusty, oprócz mnie było tylko kilka osób. Wyjrzałam
przez okno – zauważyłam znajomą mi uliczkę. Czas już wysiadać.
Key Biscayne to dzielnica pełna rezydencji i apartamentów. Niektóre
budynki naprawdę robią duże wrażenie. Najbardziej spodobał mi się
niewielki, nowoczesny domek z jedną całkowicie przeszkloną ścianą i
basenem na ogródku.
W końcu dotarłam do kawiarenki. Wewnątrz panował jak zwykle nastrojowy
półmrok, jednak ze względu na ładną pogodę zdecydowałam się posiedzieć
przy stoliku na świeżym powietrzu. Zamówiłam sok pomarańczowy i ciasto z
galaretką. Ku mojemu zdziwieniu było sporo ludzi jak na ósmą godzinę,
na dodatek w dzień roboczy.
Popijając schłodzony napój ze szklanki od niechcenia sięgnęłam po
codzienną gazetę. Przeglądałam powoli obrazki nie zwracając uwagi na
tekst. Na którejś z kolei stronie zobaczyłam… Moje zdjęcie. Mało
brakowało a zakrztusiłabym się sokiem.
„W Windsor w kanadyjskiej prowincji Ontario znaleziono zwłoki
23-letniego mężczyzny.(…) Jak donoszą jego przyjaciele, niedawno
zniknęła ich wspólna znajoma Jennifer Forester. Każdy, kto widział
kobietę ze zdjęcia poniżej, proszony jest o zgłoszenie się na najbliższy
komisariat policji.(…)”
Przeszła mi ochota na jedzenie. Uważając, by nikt nie zwrócił na mnie
uwagi, wyrwałam stronę z dziennika i wsunęłam ją sobie do kieszeni.
Później jakby nigdy nic zapłaciłam i opuściłam kafeterię.
Koło południa wróciłam do domu Lacroix’ów, mieszczącego się w Miami
Gardens – północno-centralnej części miasta. Drzwi mieszkania były
szklane, co moim zdaniem jest ryzykowne, zwłaszcza, że potencjalnych
włamywaczy kusi widoczny przy wejściu telewizor, wieża stereo i inne
drogie sprzęty. Pani Alice Lacroix twierdzi jednak, że wprowadzili się
tu niedawno i jeszcze wymienią wiele rzeczy.
Gdy przeszłam przez furtkę zaczęłam szukać klucza w kieszeni. Jest,
znalazłam. Podeszłam do wejścia. Zajrzałam do środka przez szkło –
zawsze tak robię, lubię widzieć, jak salon wygląda „z zewnątrz” –
zdawało mi się, że jakiś cień się poruszył. Zastygłam w bezruchu i
uważnie go obserwowałam przez ponad minutę. Stał nieruchomo.
„Przywidziało mi się… Dziś jest tak gorąco, lepiej już zostanę w domu.
Przecież tam stoi tylko regał z książkami. Regały się nie ruszają” –
myślałam i zaczęłam dalej przekręcać klucz w zamku. Mimo wszystko było
mi jakoś nieswojo. Weszłam powoli do salonu i zatrzasnęłam drzwi za
sobą. Uniosłam głowę i ostrożnie odwróciłam się w lewo. Pod ścianą stali
dwaj mężczyźni. Byli młodzi, przypuszczam, że w moim wieku. Jeden był
czarnowłosy, ubrany w szarą koszulę, mierzył w moją stronę pistoletem.
Drugi był niższy, miał jasne, opadające na twarz włosy i stał bardziej z
tyłu.
- Dzień dobry Jennifer – odezwał się jeden z nich trzymając broń.
- Mam na imię Alexis – odpowiedziałam drętwo.
Obaj się roześmiali.
- Nie udawaj. Wszyscy wiemy, kim jesteś. Detroit 22 maja, pamiętasz? – zwrócił się do mnie blondyn.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Udawanie nie miało już sensu.
- Czego chcecie? – zapytałam z pozornym spokojem.
Chłopak w szarej koszuli podszedł do mnie kilka kroków bliżej, nadal celując w moją stronę.
- Gdzie ukryliście pieniądze?
- Ale… Jakie pieniądze? O co chodzi? – całkowicie mnie zamurowało.
- Ktoś ukradł pieniądze z mieszkania w Detroit. Ty i twój przyjaciel byliście tam widziani jako jedyni.
- Nie braliśmy żadnej kasy! Przecież drzwi były otwarte, każdy mógł tam wejść!
- Na takim odludziu? Chyba kpisz! Natychmiast mów, co zrobiliście z forsą!
Wtedy zrozumiałam, że z nimi nie porozmawiam. Przyszli po pieniądze i
chcą je za wszelką cenę odzyskać. Pozostało mi wiać – jeśli nie powiem
gdzie jest gotówka prawdopodobnie mnie zabiją i okradną dom. Wyciągnęłam
rękę w stronę klamki i wybiegłam z mieszkania trzaskając drzwiami tak
mocno jak wtedy – a może jeszcze mocniej? Swoją drogą byłam zaskoczona,
że od razu do mnie nie strzelili. Po prostu stali i patrzyli jak się
wymykam. Dopiero po kilku sekundach się otrząsnęli i ruszyli za mną.
Tak rozpoczęła się dotychczas najtrudniejsza i najdłuższa ucieczka w
moim życiu. Żar lał się z nieba, a ja nie miałam ani chwili na zrzucenie
skórzanej kurtki. Żeby było ciekawiej, tego dnia założyłam buty na
obcasach. Biegnąc przed siebie obstawiałam, po ilu sekundach się potknę.
Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę.
Zastanawiałam się, ile kilometrów będę musiała przebyć. Kątem oka
widziałam, że obaj mężczyźni dalej za mną biegną. Powoli zaczynało
brakować mi sił, ale mimo bólu w nogach nie poddawałam się. W pewnym
momencie dostałam zadyszki. Bałam się, że mnie dogonią. Nie byłam
przyzwyczajona do długich ucieczek trwających ponad kilka minut.
Gorączkowo zastanawiałam się, gdzie mogę się ukryć. Rozmyślania przerwał
mi dźwięk uderzenia czegoś ciężkiego. Nie wiedząc co to mogło być,
odwróciłam się. Blondyn, jeden z gangsterów, został potrącony przez
samochód. Leżał z rozciętym czołem na ziemi. Jakaś zaaferowana kobieta
do niego podeszła.
„Punkt dla mnie, ha!” – pomyślałam ironicznie.
Mężczyzna w szarej koszuli nie przejął się zbytnio swoim kolegą. Po
chwili znów ruszył za mną. Może i wypadek jednego z nich dodał mi nieco
nadziei, ale nadal byłam zmęczona.
Kilkadziesiąt metrów dalej mieściło się centrum handlowe Dolphin Plaza.
Przed nim był duży parking, na którym stało wiele samochodów.
„Mieć jeden z nich – bezcenne w mojej sytuacji” – westchnęłam. – „Przecież nie dam rady włamać się do auta”.
Zbliżając się do przestrzeni parkingu dostrzegłam stojący w rogu
ciemnozielony samochód, nawet nie zwróciłam uwagi na markę. Wewnątrz
siedział starszy pan czytający gazetę. Pewnie żona przyciągnęła go tu na
zakupy. W tym momencie nie zastanawiałam się zupełnie nad tym, co robię
– najzwyczajniej w świecie otworzyłam tylne drzwi z lewej strony i z
impetem wskoczyłam na siedzenie pojazdu.
- Na Coconut Grove, szybko – powiedziałam ciężko dysząc.
Mężczyzna powoli się odwrócił w moją stronę i poprawił okulary na nosie.
- Ależ panienko, ja nie jestem taksówkarzem…
- Wiem… Wiem! Ale proszę mnie zawieźć na Coconut Grove, on zaraz tu
będzie! – uderzyłam nerwowo ręką w kanapę, wznosząc w powietrze sporo
kurzu.
Starzec odłożył dziennik i ruszył. - Na jaką ulicę? – zapytał.
- Chciałabym wysiąść nieopodal 3575 South Le Jeune Road.
Zaskoczyło mnie podejście staruszka. Normalny człowiek w życiu nie dałby
wkręcić się w coś takiego. Chyba natknęłam się na fana filmów akcji.
Przez tylną szybę obserwowałam goniącego mnie przestępcę. Z auta na tym
samym parkingu wyciągnął jakąś rudą dziewczynę. Wsiadł do jej samochodu i
zaczął jechać za mną.
Całą, prawie dziesięciominutową drogę dziadek opowiadał coś o swojej
młodości i wszechobecnym w dzisiejszych czasach pośpiechu. Co kilka
sekund przytakiwałam i dodawałam „Czy mógłby pan nieco przyspieszyć?”.
Mój prześladowca w czarnym czterokołowcu ciągle mnie śledził.
Marzyłam tylko o tym, żeby szybko dostać się do mojego kabrioletu z
rozsuwanym dachem. Zaparkowałam go na działce przy którejś z małych
uliczek odchodzących od 3575 South Le Jeune Road. Nie wiem, która to
była, jednak potrafię odtworzyć sobie w myślach drogę. W schowku auta
zostawiłam coś, co może uratować mi życie. Pistolet. Pamiątka po wujku.
- Jesteśmy na miejscu – zwrócił się do mnie siwy, starszy pan.
Wyjrzałam przez okno. Tak, to tutaj.
- Dziękuję, uratował mi pan życie! Proszę stąd jak najszybciej odjechać i
o wszystkim zapomnieć. Zostawiam pięćdziesiąt dolarów… I jeszcze raz
wielkie dzięki! – odrzekłam uśmiechając się promiennie. Starzec pomachał
mi na pożegnanie.
O dziwo nigdzie wokół nie było gangstera, a raczej jedynie pomocnika
mafii, ani jego samochodu. „Pewnie się zgubił podczas pościgu krętymi
uliczkami miasta, biedaczek” – pomyślałam sarkastycznie.
Korzystając z przewagi czasowej nad przeciwnikiem dobrze zastanowiłam
się, gdzie powinnam iść. Po chwili byłam już pewna. Szłam wzdłuż jednej
ze ścieżek. Poprowadziła mnie ona w stronę małej ulicy z kilkoma
stojącymi przy niej domkami. Przecisnęłam się między ciasnymi
ogrodzeniami z cegieł i spostrzegłam moje białe auto. Poczułam się jak w
domu, zrobiło mi się cieplej na sercu. Wreszcie zobaczyłam coś
znajomego. Szybko przekręciłam kluczyk w zamku i zanurkowałam do środka.
W szufladzie schowka był mój kieszonkowy kalendarz, papierki po
cukierkach i mnóstwo innych rzeczy. W końcu dotknęłam palcami zimnej
stali. Broń była na samym dnie, dokładnie przykryta resztą przedmiotów.
Wyjęłam ją i upewniłam się, czy jest załadowana. Następnie wyszłam z
pojazdu niemal bezszelestnie zamykając drzwi. Stałam teraz sama na
zaniedbanej, gęsto zarośniętej zielenią działce. Wokół panowała idealna
cisza, a słońce skryło się za chmurami.
Zastanawiałam się, co mam robić. Chciałam koniecznie dowiedzieć się, z
kim mam do czynienia. Rozmowa z przestępcą będzie niebezpieczna, ale
zależało mi na tym. Warto znać swojego wroga.
Minęło kilka minut. Byłam pewna, że tamten chłopak mnie znajdzie. On woli nie wrócić wcale niż wrócić przegrany.
Nie myliłam się. Z oddali usłyszałam gasnący silnik samochodu,
trzaśnięcie drzwiami i kroki. Był bliżej niż myślałam. Stał teraz za
jednym z budynków na uliczce, której domy kryły „moją” działkę.
Znowu zrobiło się cicho. Mój przeciwnik stał i nasłuchiwał. Postanowiłam
ułatwić mu pracę – złamałam kilka leżących na ziemi gałązek.
Zadziałało, powoli ruszył w moją stronę i wyjął swój pistolet. W oczy od
razu rzuciło mu się moje auto. Podszedł do niego i zajrzał przez szybę.
Szczególną uwagę zwrócił na świeżo przydeptane źdźbła trawy nieopodal.
- Rzuć to, co teraz trzymasz, na ziemię. Podnieś ręce do góry –
powiedziałam stanowczo wynurzając się nagle zza drzewa po przeciwnej
stronie parceli.
Zdziwiony mężczyzna widząc moją broń posłusznie dostosował się do
poleceń. Powoli do niego podeszłam, ciągle mierząc w jego stronę. Ciągle
obawiałam się jednak, że jeśli tak łatwo się poddał, musi mieć w
zanadrzu inne niespodzianki.
„Teraz nie ma już odwrotu” – pomyślałam starając się zachować spokój.
____________
No i jak Wam się spodobało? Było znośnie? ;D Proszę o jak najbardziej obszerne opinie. :3
PS. Zapraszam do podstrony z grafiką, powoli ją odświeżam. ^^