Wreszcie nadszedł dzień premiery prologu mojego fotostory. Kilka zdjęć z odcinka mogliście obejrzeć przedpremierowo już wczoraj na blogu simowa-opowiesc.blogspot.com.
Jestem bardzo ciekawa, jak Wam się spodoba ta historia, bohaterowie i klimat. Ten blog nie jest popularny. Ja nie mam w zwyczaju żebrania o komentarze. Tym razem zrobię wyjątek. xDD
Narracja pierwszoosobowa pojawia się tylko w prologu. Nie lubię pisać jako główny bohater (o dziwo tu mi się to w miarę podobało), chciałam tylko na początek mocniej nakreślić charakter bohaterki.
Opowieść może wydać się nie do końca realna, ale cóż, skutki oglądania Mission: Impossible przed etapem wymyślania fabuły. Więc powiem krótko: w porównaniu do początkowego zarysu jest bardzo realnie. xD
Oczywiście miała być wielka przemowa, ale nie wiem, co napisać. Po prostu zapraszam do lektury i pozostawienia po sobie komentarza. Nie zrażajcie się ilością tekstu. Szybko się wciągniecie i pod koniec będzie Wam mało. Mam nadzieję. ;D
Tylko trzy osoby (razem z Simową Simką i ofc nie licząc mnie) widziały opowiadanie do tej pory.
Linki do wszystkich odcinków i prologu można znaleźć tutaj.
Linki do wszystkich odcinków i prologu można znaleźć tutaj.
____________
No Way Back
Prolog
To był maj, dwa miesiące temu. Pamiętam ten dzień aż zbyt dobrze.
Ian pojechał ze mną na krótką wycieczkę do Detroit, amerykańskiego miasta na granicy USA i Kanady. Z rodzinnego Windsor mieliśmy tam naprawdę blisko. Tradycją były takie letnie wypady do Ameryki, często braliśmy ze sobą też Gwen i Austina, naszych najlepszych przyjaciół ze studiów. We czwórkę tworzyliśmy świetną i zgraną paczkę. Tego dnia jednak z nami nie pojechali. Mieli szczęście. Chociaż kto wie, może gdybyśmy ich wzięli, wszystko potoczyłoby się inaczej?
Chodziliśmy cały dzień po mieście. Koło dwudziestej zapadał zmierzch. Zgubiliśmy drogę. Byliśmy na nieznanych nam obrzeżach Detroit. Zaczynało robić się chłodno, ale nie przeszkadzało nam to w żartowaniu i śmianiu się na całe gardło z zupełnych bzdur.
Ian pojechał ze mną na krótką wycieczkę do Detroit, amerykańskiego miasta na granicy USA i Kanady. Z rodzinnego Windsor mieliśmy tam naprawdę blisko. Tradycją były takie letnie wypady do Ameryki, często braliśmy ze sobą też Gwen i Austina, naszych najlepszych przyjaciół ze studiów. We czwórkę tworzyliśmy świetną i zgraną paczkę. Tego dnia jednak z nami nie pojechali. Mieli szczęście. Chociaż kto wie, może gdybyśmy ich wzięli, wszystko potoczyłoby się inaczej?
Chodziliśmy cały dzień po mieście. Koło dwudziestej zapadał zmierzch. Zgubiliśmy drogę. Byliśmy na nieznanych nam obrzeżach Detroit. Zaczynało robić się chłodno, ale nie przeszkadzało nam to w żartowaniu i śmianiu się na całe gardło z zupełnych bzdur.
Bawiliśmy się wspaniale, nastroje były świetne. W końcu jednak
postanowiliśmy się „ogarnąć” i na poważnie poszukać miejsca, w którym
zaparkowaliśmy samochód. Wpadliśmy na pomysł, aby poprosić miejscowych o
wskazówki. Ian zauważył kilka małych domków nieopodal. Zapukaliśmy do
pierwszego od prawej. Nikt nie otwierał. Mój towarzysz ze zdenerwowania –
a może bardziej z rezygnacji? – przeklął i uderzył w klamkę. Drzwi
lekko zaskrzypiały i uchyliły się. Spojrzeliśmy na siebie
porozumiewawczo i powoli weszliśmy do środka.
- Jest tu ktoś? – krzyknęłam rozglądając się po salonie.
Odpowiedziała mi cisza. Doszliśmy do wniosku, że komuś mogło coś się stać, w końcu mało kto wychodzi z domu bez zamknięcia drzwi. Rozdzieliliśmy się – ja miałam przeszukać parter, a Ian pierwsze piętro.
Dom sprawiał dziwne wrażenie. Był raczej tanio urządzony, nijakie meble, białe ściany i szare płytki na podłodze. Jednak na biurku stał drogi laptop, a ścianę zdobił duży telewizor plazmowy. „To bez sensu” – pomyślałam.
- Łał – usłyszałam z góry. – Jenny, chodź zobaczyć! – krzyknął do mnie kolega.
Natychmiast rzuciłam przeszukiwanie kuchni i czym prędzej wbiegłam po rozeschniętych, drewnianych schodach. Piętro wyżej był mały korytarz, w nim drzwi prowadzące do łazienki i sypialni. Te drugie były otwarte. Minęłam je wchodząc do pokoju i… zamarłam.
- Ciekawe, prawda? – powiedział Ian.
- Nie mogę zaprzeczyć – odparłam ironicznie, kiedy udało mi się odzyskać mowę.
Spod łóżka wysunięte były dwie zakurzone walizki. W większej były różnej wielkości foliowe woreczki z jakimiś proszkami i metalowe pudełko po – jak przypuszczam – pierniczkach, wypełnione po brzegi dziwnym zielskiem.
- Narkotyki – jęknęłam.
- To nie wszystko, patrz tutaj – chłopak otworzył drugą, mniejszą walizkę z dwoma pistoletami w środku. – Założę się, że w tym mieszkaniu jest tego więcej.
- Nie szukajmy reszty. Nawiewajmy stąd natychmiast – odpowiedziałam wstając nerwowo.
Ian nie protestował, miałam wręcz wrażenie, że zobaczyłam niepokój w jego oczach. Wybiegliśmy z domu jak oparzeni, głośno trzaskając drzwiami. Rozejrzałam się wokół – ulice były tak samo puste, jak wcześniej.
- Jest tu ktoś? – krzyknęłam rozglądając się po salonie.
Odpowiedziała mi cisza. Doszliśmy do wniosku, że komuś mogło coś się stać, w końcu mało kto wychodzi z domu bez zamknięcia drzwi. Rozdzieliliśmy się – ja miałam przeszukać parter, a Ian pierwsze piętro.
Dom sprawiał dziwne wrażenie. Był raczej tanio urządzony, nijakie meble, białe ściany i szare płytki na podłodze. Jednak na biurku stał drogi laptop, a ścianę zdobił duży telewizor plazmowy. „To bez sensu” – pomyślałam.
- Łał – usłyszałam z góry. – Jenny, chodź zobaczyć! – krzyknął do mnie kolega.
Natychmiast rzuciłam przeszukiwanie kuchni i czym prędzej wbiegłam po rozeschniętych, drewnianych schodach. Piętro wyżej był mały korytarz, w nim drzwi prowadzące do łazienki i sypialni. Te drugie były otwarte. Minęłam je wchodząc do pokoju i… zamarłam.
- Ciekawe, prawda? – powiedział Ian.
- Nie mogę zaprzeczyć – odparłam ironicznie, kiedy udało mi się odzyskać mowę.
Spod łóżka wysunięte były dwie zakurzone walizki. W większej były różnej wielkości foliowe woreczki z jakimiś proszkami i metalowe pudełko po – jak przypuszczam – pierniczkach, wypełnione po brzegi dziwnym zielskiem.
- Narkotyki – jęknęłam.
- To nie wszystko, patrz tutaj – chłopak otworzył drugą, mniejszą walizkę z dwoma pistoletami w środku. – Założę się, że w tym mieszkaniu jest tego więcej.
- Nie szukajmy reszty. Nawiewajmy stąd natychmiast – odpowiedziałam wstając nerwowo.
Ian nie protestował, miałam wręcz wrażenie, że zobaczyłam niepokój w jego oczach. Wybiegliśmy z domu jak oparzeni, głośno trzaskając drzwiami. Rozejrzałam się wokół – ulice były tak samo puste, jak wcześniej.
Życie mijało nam normalnie. Prawie zapomniałam już o zdarzeniu w Detroit. Ian i ja postanowiliśmy zachować to w tajemnicy.
Jednak dwa tygodnie później mój przyjaciel jakby zapadł się pod ziemię. Nie odpowiadał na moje SMS-y, nie odbierał telefonu. Nie pojawił się nawet na zajęciach na uczelni. Po czterech dniach milczenia postanowiłam złożyć wizytę u niego w domu. Mieszkał sam w ładnym mieszkaniu po babci, lubiłam go tam odwiedzać. Wszystkie pomieszczenia miały niesamowity klimat.
Kilka razy zadzwoniłam do drzwi. Nie otwierał, więc postanowiłam zajrzeć do środka przez okno. Zza firanek zauważyłam stłuczony wazon na podłodze. Zaniepokoiło mnie to. Jeszcze raz wcisnęłam przycisk dzwonka. W końcu nacisnęłam klamkę, tak samo jak wtedy zrobił to Ian. Drzwi były otwarte.
„To śmieszne” – pomyślałam. – „Mam déjà vu?” – zaśmiałam się nerwowo, ale wcale nie było mi do śmiechu. Przez chwilę nie wiedziałam, co mam robić. Ręce mi się trzęsły. Po chwili udało mi się przełamać strach i wejść do środka.
Na wstępie powitał mnie owy stłuczony wazonik z porcelany w różyczki. Jeśli dobrze pamiętam, to była jakaś pamiątka rodzinna. Podniosłam wzrok i skierowałam się w stronę pokoju dziennego.
Ian leżał na podłodze obok niskiego stolika ze stertą gazet. Całą koszulę miał we krwi, nie żył. Zakręciło mi się w głowie, przez chwilę myślałam, że zemdleję. Zastanawiałam się, dlaczego stało się coś takiego. On przecież nie miał żadnych wrogów, nikomu się nie naraził.
Nagle zauważyłam jakąś kartkę wystającą z przedniej kieszeni jego spodni. Ostrożnie po nią sięgnęłam.
Szykuj się. Już wkrótce do niego dołączysz.
Natychmiast mnie olśniło - wiadomość jest dla mnie. Chodzi o zdarzenie w Detroit. Ale… Jakim cudem? Jakim cudem oni nas znaleźli? Nacięliśmy się na prawdziwą mafię..?
Nie zastanawiałam się długo. Ostatni raz rzuciłam wzrokiem na mojego martwego kolegę, zgniotłam w dłoni anonimowy list i uciekłam do swojego domu kilka ulic dalej. Ze schowka wyjęłam podróżną walizkę na kółkach i wrzuciłam do niej wszystko, co wpadło mi w ręce. Musiałam uciekać, zostanie w Windsor byłoby jak czekanie na egzekucję.
Zatrzymałam się na kilka godzin w restauracji w USA, jakieś 50 kilometrów od domu. Na razie byłam bezpieczna, musiałam tylko zdecydować, gdzie mam jechać. Po głowie cały czas tłukło mi się Miami. Kocham to miasto, byłam tam raz w wakacje i jako tako umiem zorientować się w tamtejszym terenie. Odstraszała mnie jedynie odległość. Ponad 2000 kilometrów do przebycia to nie jest byle co. Czy dam radę tyle przejechać? Mogę zatrzymywać się na postój, ale i tak będę wykończona. Lot samolotem nie wchodzi w grę.
Miałam kilka godzin na przemyślenie sytuacji. Przypomniałam sobie, jak zawsze marzyłam o wyprowadzce na Florydę. Tam jest cudownie. Fantastyczny klimat i piękne widoki, czego chcieć więcej?
Spełnianie marzeń kosztuje. Zdecydowałam się za wszelką cenę urzeczywistnić moje. Przejadę miasta i miasteczka, góry i lasy. Dotrę do Miami.
Minęła kolejna bezsenna noc. Jest prawie siódma rano, słońce już dawno zaczęło świecić nad miastem. Leniwie wstałam z łóżka i otworzyłam okno. Powietrze było takie świeże i ciepłe, wręcz dodawało energii. Ubrałam się, zjadłam śniadanie i wyszłam na zewnątrz mimo wczesnej godziny. Pora zająć się zwiedzaniem Miami, na początek zajrzę do mojej ulubionej kawiarni na Key Biscayne.
Przez najbliższe kilka tygodni moich pracodawców nie będzie – młodzi państwo Lacroix wybrali się na Hawaje, radośnie oświadczając mi to w drodze na lotnisko. Jak dla mnie super, przynajmniej do końca miesiąca będę mogła nieco bardziej wypocząć od roli pokojówki i służącej w jednym. Chociaż i tak nie mam na co narzekać, za lekką pracę dostaję sporo kasy i mogę mieszkać w mieszkaniu Lacroix’ów za darmo. Męczyło mnie tylko to udawanie kogoś innego i ukrywanie swojej przeszłości. Dawniej byłam jasnowłosą studentką Jennifer Forester, niepozorną mieszkanką kanadyjskiego miasta. Teraz ukrywam się jako rudowłosa Alexis Turner. Mam nawet fałszywy dowód osobisty, kosztował mnie sporo pieniędzy, ale wygląda jak prawdziwy. Swój samochód ukryłam na opuszczonej działce na Coconut Grove, wolę nim nie jeździć.
Zmieniłam wygląd, tożsamość i styl życia, a i tak nadal nie czuję się bezpieczna.
Autobus którym właśnie jechałam, zatrzymał się na kolejnym przystanku. Pojazd był prawie pusty, oprócz mnie było tylko kilka osób. Wyjrzałam przez okno – zauważyłam znajomą mi uliczkę. Czas już wysiadać.
Key Biscayne to dzielnica pełna rezydencji i apartamentów. Niektóre budynki naprawdę robią duże wrażenie. Najbardziej spodobał mi się niewielki, nowoczesny domek z jedną całkowicie przeszkloną ścianą i basenem na ogródku.
W końcu dotarłam do kawiarenki. Wewnątrz panował jak zwykle nastrojowy półmrok, jednak ze względu na ładną pogodę zdecydowałam się posiedzieć przy stoliku na świeżym powietrzu. Zamówiłam sok pomarańczowy i ciasto z galaretką. Ku mojemu zdziwieniu było sporo ludzi jak na ósmą godzinę, na dodatek w dzień roboczy.
Popijając schłodzony napój ze szklanki od niechcenia sięgnęłam po codzienną gazetę. Przeglądałam powoli obrazki nie zwracając uwagi na tekst. Na którejś z kolei stronie zobaczyłam… Moje zdjęcie. Mało brakowało a zakrztusiłabym się sokiem.
„W Windsor w kanadyjskiej prowincji Ontario znaleziono zwłoki 23-letniego mężczyzny.(…) Jak donoszą jego przyjaciele, niedawno zniknęła ich wspólna znajoma Jennifer Forester. Każdy, kto widział kobietę ze zdjęcia poniżej, proszony jest o zgłoszenie się na najbliższy komisariat policji.(…)”
Przeszła mi ochota na jedzenie. Uważając, by nikt nie zwrócił na mnie uwagi, wyrwałam stronę z dziennika i wsunęłam ją sobie do kieszeni. Później jakby nigdy nic zapłaciłam i opuściłam kafeterię.
Koło południa wróciłam do domu Lacroix’ów, mieszczącego się w Miami Gardens – północno-centralnej części miasta. Drzwi mieszkania były szklane, co moim zdaniem jest ryzykowne, zwłaszcza, że potencjalnych włamywaczy kusi widoczny przy wejściu telewizor, wieża stereo i inne drogie sprzęty. Pani Alice Lacroix twierdzi jednak, że wprowadzili się tu niedawno i jeszcze wymienią wiele rzeczy.
Gdy przeszłam przez furtkę zaczęłam szukać klucza w kieszeni. Jest, znalazłam. Podeszłam do wejścia. Zajrzałam do środka przez szkło – zawsze tak robię, lubię widzieć, jak salon wygląda „z zewnątrz” – zdawało mi się, że jakiś cień się poruszył. Zastygłam w bezruchu i uważnie go obserwowałam przez ponad minutę. Stał nieruchomo.
„Przywidziało mi się… Dziś jest tak gorąco, lepiej już zostanę w domu. Przecież tam stoi tylko regał z książkami. Regały się nie ruszają” – myślałam i zaczęłam dalej przekręcać klucz w zamku. Mimo wszystko było mi jakoś nieswojo. Weszłam powoli do salonu i zatrzasnęłam drzwi za sobą. Uniosłam głowę i ostrożnie odwróciłam się w lewo. Pod ścianą stali dwaj mężczyźni. Byli młodzi, przypuszczam, że w moim wieku. Jeden był czarnowłosy, ubrany w szarą koszulę, mierzył w moją stronę pistoletem. Drugi był niższy, miał jasne, opadające na twarz włosy i stał bardziej z tyłu.
- Dzień dobry Jennifer – odezwał się jeden z nich trzymając broń.
- Mam na imię Alexis – odpowiedziałam drętwo.
Obaj się roześmiali.
- Nie udawaj. Wszyscy wiemy, kim jesteś. Detroit 22 maja, pamiętasz? – zwrócił się do mnie blondyn.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Udawanie nie miało już sensu.
- Czego chcecie? – zapytałam z pozornym spokojem.
Chłopak w szarej koszuli podszedł do mnie kilka kroków bliżej, nadal celując w moją stronę.
- Gdzie ukryliście pieniądze?
- Ale… Jakie pieniądze? O co chodzi? – całkowicie mnie zamurowało.
- Ktoś ukradł pieniądze z mieszkania w Detroit. Ty i twój przyjaciel byliście tam widziani jako jedyni.
- Nie braliśmy żadnej kasy! Przecież drzwi były otwarte, każdy mógł tam wejść!
- Na takim odludziu? Chyba kpisz! Natychmiast mów, co zrobiliście z forsą!
Wtedy zrozumiałam, że z nimi nie porozmawiam. Przyszli po pieniądze i chcą je za wszelką cenę odzyskać. Pozostało mi wiać – jeśli nie powiem gdzie jest gotówka prawdopodobnie mnie zabiją i okradną dom. Wyciągnęłam rękę w stronę klamki i wybiegłam z mieszkania trzaskając drzwiami tak mocno jak wtedy – a może jeszcze mocniej? Swoją drogą byłam zaskoczona, że od razu do mnie nie strzelili. Po prostu stali i patrzyli jak się wymykam. Dopiero po kilku sekundach się otrząsnęli i ruszyli za mną.
Tak rozpoczęła się dotychczas najtrudniejsza i najdłuższa ucieczka w moim życiu. Żar lał się z nieba, a ja nie miałam ani chwili na zrzucenie skórzanej kurtki. Żeby było ciekawiej, tego dnia założyłam buty na obcasach. Biegnąc przed siebie obstawiałam, po ilu sekundach się potknę. Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę.
Zastanawiałam się, ile kilometrów będę musiała przebyć. Kątem oka widziałam, że obaj mężczyźni dalej za mną biegną. Powoli zaczynało brakować mi sił, ale mimo bólu w nogach nie poddawałam się. W pewnym momencie dostałam zadyszki. Bałam się, że mnie dogonią. Nie byłam przyzwyczajona do długich ucieczek trwających ponad kilka minut. Gorączkowo zastanawiałam się, gdzie mogę się ukryć. Rozmyślania przerwał mi dźwięk uderzenia czegoś ciężkiego. Nie wiedząc co to mogło być, odwróciłam się. Blondyn, jeden z gangsterów, został potrącony przez samochód. Leżał z rozciętym czołem na ziemi. Jakaś zaaferowana kobieta do niego podeszła.
„Punkt dla mnie, ha!” – pomyślałam ironicznie.
Mężczyzna w szarej koszuli nie przejął się zbytnio swoim kolegą. Po chwili znów ruszył za mną. Może i wypadek jednego z nich dodał mi nieco nadziei, ale nadal byłam zmęczona.
Kilkadziesiąt metrów dalej mieściło się centrum handlowe Dolphin Plaza. Przed nim był duży parking, na którym stało wiele samochodów.
„Mieć jeden z nich – bezcenne w mojej sytuacji” – westchnęłam. – „Przecież nie dam rady włamać się do auta”.
Zbliżając się do przestrzeni parkingu dostrzegłam stojący w rogu ciemnozielony samochód, nawet nie zwróciłam uwagi na markę. Wewnątrz siedział starszy pan czytający gazetę. Pewnie żona przyciągnęła go tu na zakupy. W tym momencie nie zastanawiałam się zupełnie nad tym, co robię – najzwyczajniej w świecie otworzyłam tylne drzwi z lewej strony i z impetem wskoczyłam na siedzenie pojazdu.
- Na Coconut Grove, szybko – powiedziałam ciężko dysząc.
Mężczyzna powoli się odwrócił w moją stronę i poprawił okulary na nosie.
- Ależ panienko, ja nie jestem taksówkarzem…
- Wiem… Wiem! Ale proszę mnie zawieźć na Coconut Grove, on zaraz tu będzie! – uderzyłam nerwowo ręką w kanapę, wznosząc w powietrze sporo kurzu.
Starzec odłożył dziennik i ruszył. - Na jaką ulicę? – zapytał.
- Chciałabym wysiąść nieopodal 3575 South Le Jeune Road.
Zaskoczyło mnie podejście staruszka. Normalny człowiek w życiu nie dałby wkręcić się w coś takiego. Chyba natknęłam się na fana filmów akcji.
Przez tylną szybę obserwowałam goniącego mnie przestępcę. Z auta na tym samym parkingu wyciągnął jakąś rudą dziewczynę. Wsiadł do jej samochodu i zaczął jechać za mną.
Całą, prawie dziesięciominutową drogę dziadek opowiadał coś o swojej młodości i wszechobecnym w dzisiejszych czasach pośpiechu. Co kilka sekund przytakiwałam i dodawałam „Czy mógłby pan nieco przyspieszyć?”. Mój prześladowca w czarnym czterokołowcu ciągle mnie śledził.
Marzyłam tylko o tym, żeby szybko dostać się do mojego kabrioletu z rozsuwanym dachem. Zaparkowałam go na działce przy którejś z małych uliczek odchodzących od 3575 South Le Jeune Road. Nie wiem, która to była, jednak potrafię odtworzyć sobie w myślach drogę. W schowku auta zostawiłam coś, co może uratować mi życie. Pistolet. Pamiątka po wujku.
- Jesteśmy na miejscu – zwrócił się do mnie siwy, starszy pan.
Wyjrzałam przez okno. Tak, to tutaj.
- Dziękuję, uratował mi pan życie! Proszę stąd jak najszybciej odjechać i o wszystkim zapomnieć. Zostawiam pięćdziesiąt dolarów… I jeszcze raz wielkie dzięki! – odrzekłam uśmiechając się promiennie. Starzec pomachał mi na pożegnanie.
O dziwo nigdzie wokół nie było gangstera, a raczej jedynie pomocnika mafii, ani jego samochodu. „Pewnie się zgubił podczas pościgu krętymi uliczkami miasta, biedaczek” – pomyślałam sarkastycznie.
Korzystając z przewagi czasowej nad przeciwnikiem dobrze zastanowiłam się, gdzie powinnam iść. Po chwili byłam już pewna. Szłam wzdłuż jednej ze ścieżek. Poprowadziła mnie ona w stronę małej ulicy z kilkoma stojącymi przy niej domkami. Przecisnęłam się między ciasnymi ogrodzeniami z cegieł i spostrzegłam moje białe auto. Poczułam się jak w domu, zrobiło mi się cieplej na sercu. Wreszcie zobaczyłam coś znajomego. Szybko przekręciłam kluczyk w zamku i zanurkowałam do środka. W szufladzie schowka był mój kieszonkowy kalendarz, papierki po cukierkach i mnóstwo innych rzeczy. W końcu dotknęłam palcami zimnej stali. Broń była na samym dnie, dokładnie przykryta resztą przedmiotów. Wyjęłam ją i upewniłam się, czy jest załadowana. Następnie wyszłam z pojazdu niemal bezszelestnie zamykając drzwi. Stałam teraz sama na zaniedbanej, gęsto zarośniętej zielenią działce. Wokół panowała idealna cisza, a słońce skryło się za chmurami.
Zastanawiałam się, co mam robić. Chciałam koniecznie dowiedzieć się, z kim mam do czynienia. Rozmowa z przestępcą będzie niebezpieczna, ale zależało mi na tym. Warto znać swojego wroga.
Minęło kilka minut. Byłam pewna, że tamten chłopak mnie znajdzie. On woli nie wrócić wcale niż wrócić przegrany.
Nie myliłam się. Z oddali usłyszałam gasnący silnik samochodu, trzaśnięcie drzwiami i kroki. Był bliżej niż myślałam. Stał teraz za jednym z budynków na uliczce, której domy kryły „moją” działkę.
Znowu zrobiło się cicho. Mój przeciwnik stał i nasłuchiwał. Postanowiłam ułatwić mu pracę – złamałam kilka leżących na ziemi gałązek. Zadziałało, powoli ruszył w moją stronę i wyjął swój pistolet. W oczy od razu rzuciło mu się moje auto. Podszedł do niego i zajrzał przez szybę. Szczególną uwagę zwrócił na świeżo przydeptane źdźbła trawy nieopodal.
- Rzuć to, co teraz trzymasz, na ziemię. Podnieś ręce do góry – powiedziałam stanowczo wynurzając się nagle zza drzewa po przeciwnej stronie parceli.
Zdziwiony mężczyzna widząc moją broń posłusznie dostosował się do poleceń. Powoli do niego podeszłam, ciągle mierząc w jego stronę. Ciągle obawiałam się jednak, że jeśli tak łatwo się poddał, musi mieć w zanadrzu inne niespodzianki.
„Teraz nie ma już odwrotu” – pomyślałam starając się zachować spokój.
____________
No i jak Wam się spodobało? Było znośnie? ;D Proszę o jak najbardziej obszerne opinie. :3
PS. Zapraszam do podstrony z grafiką, powoli ją odświeżam. ^^
Nowa grafika??? Cudowna:***
OdpowiedzUsuńFotostory jeszcze nie czytałam ale pewnie jutro przeczytam .
Po samych obrazkach zapowiada się ciekawie.
Przeczytałam... Masz wielki talent do pisania.Świetne zdjęcia.To najlepsze opowiadanie jakie przeczytałam:)
UsuńCzekam na następną część <3333333333333
Dziękuję. <33
UsuńNastępną część mam już wymyśloną, może wkrótce się za nią wezmę. Nie wiem, jak mi z tym pójdzie, bo muszę jeszcze ogarnąć dodatki z internetu do The Sims 2 (tak bardzo mi się nie chce ;_;) i parę innych rzeczy. ;x Jednak sama mam ochotę coś napisać, więc za niedługo pewnie zacznę pracę nad pierwszym odcinkiem. ;D
To czekam :) Powodzenia z dodatkami z internetu :>
UsuńMi też zawsze się nie chce tych dodatków odinstalowywać :(((
Super opowiadanie :) Czekam na dalsze części.
OdpowiedzUsuńA czytałaś? Szczerze proszę ;)
UsuńOgólnie bardzo fajne i grafika śliczna. Historia wciągająca, choć jak dla mnie akcja troche za szybko się toczy i wszystkie emocje i zdarzenia są tak na raz. Ale może mi się wydaje. W sumie to prolog, więc może tak ma być. W każdym razie, ciekawa jestem jak będą wyglądały dalsze "przygody" Jennifer. I polecam wprowadzic szersze opisy i bardziej dawkować informacje. Troche takie masło maślane wyszło z tego komentarza, ale podsumowując- zapowiada się ciekawy kryminał simowy ;p /Agnieszka :D
OdpowiedzUsuńAgnieszka, nie spodziewałam się ciebie tutaj! ;3
UsuńNo tak, akcja jest szybka, bo to streszczenie opowiadane przez Jennifer. Teraz ona siedzi gdzie indziej. ;D
Ej, ile ty tych opisów chcesz, ich jest w cholerę! xDD
W każdym razie dziękuję za opinię i komentarzyk~ :3
Piękne, nie czytałam piękniejszej historii.
OdpowiedzUsuńTak jak wspomniała Ally, masz wielki talent do pisania :)
Pozdrawiam Cię :)
Hej. W końcu zawitałam. Prolog jest fajny, tajemniczy, nie kładziesz od razu wszystkich informacji na stół, tylko powoli je dawkujesz. Podoba mi się to. Mogę się przyczepić do tego że jest dużo zdań pojedynczych, bardzo krótkich, gdy się je czyta w szybkim tempie to aż wpadają w taki marszowy rytm. Ja bym postarała się połączyć kilka takich w jakieś sensowne zdanie złożone, które by ładniej brzmiało. Jenny ma naprawdę jakieś kryminalne zapędy, skoro znajdując swojego przyjaciela martwego wybiegła z domu i postanowiła rzucić wszystko i opuścić miasto. Ja wiem że groźba była realna, ale myślę że większość ludzi wezwało by policję, dało się ochronić, a tymczasem ona rusza w drogę zostawiając wszystko za sobą (a jej rodzina?). Podziw dla niej, serio. Jak dla mnie zdjęć mogłaby być więcej, ale to mój kaprys bo lubię je oglądać. Pomysł mi się jak najbardziej podoba, opisów jak dla mnie jest w sam raz, ja nie odczuwam potrzeby żeby było więcej – ale jak by było, też z chęcią bym przeczytała.
OdpowiedzUsuńPs. Mam nadzieję że wiesz, jaki symbol reprezentuje „uśmiechnięta buźka” na jej koszulce?:D Ja nie wiesz to uduszę:D I pod groźbą szantażu chcę linka skąd masz ten strój, bo muszę go mieć u siebie:P.
Daisy.