poniedziałek, 28 kwietnia 2014

030|| No Way Back - odcinek 1 "Hotel Florida"

Witam witam. :3 Jak widzicie w tytule notki, dziś dodaję ukończony pierwszy odcinek fotostory No Way Back. Pewnie myślicie "o zgrozo, znowu tyle czytania"... Hm, bywa. xD
Linki do wszystkich odcinków i prologu można znaleźć tutaj.

Uwaga! Bardzo proszę o niedodawanie komentarzy w stylu "Super, czekam na next!", bo dają mi jedynie do zrozumienia, że autor takiej opinii nic nie przeczytał. Naprawdę, obejdzie się bez takich wpisów - ja rozumiem, że nie każdemu się chce czytać taką amatorską twórczość i nie obrażę się jeśli nie będzie wielu komentarzy i rzygania tęczą. Jak ktoś zechce skomentować, to proszę o konstruktywne i sensowne opinie. Dziękuję, koniec komunikatu.
________________

No Way Back
Odcinek 1 - Hotel Florida


Hollywood, Floryda. Około trzydzieści kilometrów od Miami. Nie jest to duże miasto, ale ma w sobie to coś, co przyciąga do siebie gości. Niektórzy, oczarowani prostym urokiem tamtejszych dzielnic, postanowili zacząć tam nowe życie.
Mieszka tu ponad 130 tysięcy ludzi. Każdy ze swoją historią, swoimi wspomnieniami, dobrymi oraz złymi. W tłumie, między nimi wszystkimi, kryje się Jennifer Forester.
Każdego ranka siadała na kanapie w salonie analizując wydarzenia z ostatnich tygodni swojego życia. Tym razem nie było inaczej.

Pewne późne lipcowe popołudnie w Miami. Niebo nabrało już mocno różowej barwy. Pusta działka na Coconut Grove. W rogu stał biały kabriolet, tuż obok niego dziewczyna z pistoletem w ręku. Mierzyła do mężczyzny kilka metrów dalej.
- Pytam ostatni raz: dla kogo pracujesz?! – krzyczała.
- Niczego się ode mnie nie dowiesz. Nie możesz mi nic zrobić – odpowiedział spokojnie chłopak.
- Chcesz się przekonać?
- Ha! Widać, że jesteś zdesperowana. Nie strzelisz do mnie.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz – starała się opanować swój drżący głos.
Kobieta powoli pociągnęła za złowrogo lśniący spust. Jeden raz, drugi, trzeci. Nic się nie stało. Było słychać tylko ciche klikanie, pistolet nie strzelił.
„Co jest?!... Broń była naładowana! Cholerny złom!” – pomyślała, po czym w gniewie cisnęła metalowy przedmiot w pobliskie krzaki.
Przestępca zaśmiał się i kpiąco pokręcił głową. Swobodnie schylił się po swój rewolwer, podniósł go i delektując się każdym swoim słowem, powiedział:
- Role się zamieniły. Teraz ty musisz zginąć tu i…
Rozrzedzone, letnie powietrze wypełniło się dźwiękami dwóch strzałów. Niedoszły morderca Jennifer upadł na suchą, spaloną słońcem ziemię. Rudowłosa krzyknęła ze strachu i cofnęła się do tyłu. Po chwili udało jej się przezwyciężyć lęk i nieśmiało, robiąc drobne kroki, podeszła do mężczyzny. Zauważyła, że całą koszulę na plecach miał poplamioną świeżą krwią. Ktoś inny strzelił do niego od tyłu.
Podnosiła wzrok bardzo wolno, jakby bała się, co lub kogo zobaczy. Po kilku sekundach spostrzegła ich. Stali pod ogrodzeniem z czerwonych cegieł, na drugim końcu niewielkiej posesji. Ona i on. Kobieta z upiętymi wysoko długimi włosami i jej towarzysz w okularach z czarną oprawką. Gdy tylko spojrzenia ich i Jennifer się spotkały, nieznajomi zaczęli odchodzić. Minęli niedokończone ogrodzenie bez furtki ani bramy wjazdowej i oboje zniknęli za opuszczonym, małym domkiem tuż obok.



Dziewczyna w skórzanej kurtce przez chwilę stała nieruchomo i patrzyła przed siebie jak w transie. Nagle ruszyła do biegu, nie zwracając uwagi na to, że ze stresu nadal chwiały jej się nogi.
- Zaczekajcie chwilę! – zawołała, gdy oni już podchodzili do swojego samochodu. – Uratowaliście mi życie, dziękuję! Ale kim wy… I jak… - nie mogła złapać oddechu.
Blondynka spojrzała na nią z niezmąconym spokojem.
- Nieważne. Nieświadomość to brak cierpienia, zapamiętaj.
- Ja chcę tylko znać prawdę. Powiecie mi wszystko i odejdę stąd - odpowiedziała niezrażona.
Właścicielka białej koszuli głośno wciągnęła powietrze do płuc i uniosła oczy do góry.
- Są takie rzeczy, którymi nie powinny interesować się osoby trzecie – odrzekł milczący do tej pory chłopak.
Jennifer szybko stała się coraz bardziej poirytowana. Nie lubiła, kiedy ktoś przed nią coś ukrywał.
- Okej, w takim razie ja teraz sobie pójdę i rozpowiem o was w mieście. Tego chcecie, tak?
- Myślisz, że boimy się szantażu? – młoda dziewczyna spojrzała nią pogardliwie.
- Boicie się prawdy – uniosła do góry palec, aby podkreślić wagę swoich słów. – Wiecie co, wyglądacie mi na jakąś szemraną organizację. Mam rację?
Zapadła tak idealna cisza, że każdy mógł wyraźnie słyszeć swój oddech. Delikatny, wieczorny wiatr poruszał spokojnie źdźbłami trawy i liśćmi na drzewach. Po kilku sekundach, które dłużyły się niemal jak całe minuty, milczenie przerwał gniewny krzyk rudowłosej:
- Pytałam, czy mam rację?!
Odpowiedziało jej echo. Dopiero po kolejnych kilku chwilach mężczyzna w szarym swetrze odrzekł:
- Nie będziemy rozmawiać w ten sposób. Jedziesz z nami albo rozstaniemy się tu raz na zawsze.
Drzwi niezwykle nowoczesnego auta otworzyły się z mechanicznym pogłosem.


***


Prawie pół godziny jechali oświetlonymi ulicami Miami. Prowadził czarnowłosy chłopak. Ani on, ani jego znajoma nie odezwali się przez całą drogę nawet jednym słowem. Jednak niewiele obchodziło to Jennifer; było jej też wszystko jedno, czy chociażby wywiozą ją za miasto i zamordują. Swoje myśli skoncentrowała na śledzeniu trasy, niesamowicie pogmatwanej trasy. Nie znała żadnej z ulic, którymi przejeżdżali. Momentami miała też wrażenie, że niektóre budynki widzi już któryś z kolei raz podczas tego rajdu. To na pewno było zaplanowane i przemyślane działanie kierowcy, aby uniemożliwić spostrzegawczej pasażerce odnalezienie tej drogi w przyszłości.
Nagle zatrzymali się na jednej z ulic, która prawdopodobnie mieściła się w centrum. Alejka była raczej krótka, z budynkami typowymi dla MiMo - Modernizmu Miami. Ten termin został opracowany specjalnie, aby określić wyjątkowy styl architektoniczny miasta.
Wysiedli z pojazdu. Młoda, lekko opalona kobieta wybiegła z auta i pospiesznie otworzyła swoimi kluczami drzwi jednego z budynków. Nad wejściem widniał zgaszony, neonowy napis „Hotel Florida”.
„Oryginalna nazwa” – pomyślała Jennifer z sarkazmem. Pewna siebie weszła do środka. Gdy wszyscy już byli wewnątrz, zamek w drzwiach natychmiast został zamknięty.
Wnętrze hotelu niczym się nie wyróżniało. Korytarz, winda, recepcja. Jedyną przerażającą rzeczą była pustka, której efekt dodatkowo wzmacniała ciemność. Cokolwiek dało się widzieć tylko dzięki świetle księżyca, dostającym się przez szklane drzwi i okna.
- Za mną – dziewczyna skinęła palcem i ruszyła przed siebie. – L.?
- Tak? – odrzekł mężczyzna.
- Pilnuj jej – odpowiedziała, po czym mrugnęła z uśmiechem do swojego kolegi.
Tajemnicza kobieta szła z przodu, głośno uderzając o podłogę niskimi obcasami swych butów. Patrząc pod nogi lekko pochyliła głowę, a jej twarz skryła się w mroku.
Najpierw otworzyła wejście za biurkiem recepcji. Na jasnych drzwiach wisiała podniszczona kartka z napisem „Tylko dla personelu”. W niewielkim, surowym pomieszczeniu mieściła się umywalka, jakaś metalowa szafka i drewniany wieszak na ubrania. Na końcu były kolejne, również zamknięte na klucz wrota. Ich otworzenie zajęło prawie pół minuty. Następne pomieszczenie było niemal identyczne, jednak nie znajdowało się w nim już przejście do kolejnego pokoju, a o ścianę opierał się mop do podłogi. Wszystko wyglądało całkiem normalnie.
Na pewno? Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Toteż nikogo nie powinien zaskoczyć tu właz pod podłogą.
- Zapraszamy do środka. Uważaj na schodach.
Zastanowiła się chwilę. A jeśli to jakiś podstęp?...

***

Oślepiające, białe światło. Tylko tyle można było zobaczyć w pomieszczeniu za pancernymi drzwiami, na końcu ciemnego korytarza. Dopiero po chwili przystosowywania się wzroku do rażącej jasności wszystko stawało się widoczne. Kanapa, fotele, mały stolik, a za nimi hologramy – jeden z nich pełnił rolę tła, wyświetlając cudowną panoramę egzotycznej plaży.
Rudowłosa obejrzała się wokół. Wszystko wydawało jej się snem. Niesamowite, futurystyczne wnętrze w podziemiach miasta. I ta podłoga…

- Pod nami jest takie samo pomieszczenie? – zapytała zerkając w dół.
- To tylko iluzja. Stoisz na specjalnych, szklanych płytach. Potrafią wyświetlić od spodu dowolny, łudząco realny obraz – kobieta wytłumaczyła oschle, siadając na sofie.
- Wspaniałe.
- Teraz możesz pytać, o co tylko chcesz – odezwał się mężczyzna.
Jennifer usiadła na fotelu po prawej stronie. Założyła nogę na nogę, uniosła wysoko głowę, po czym spokojnie odpowiedziała:
- …a na końcu powiecie, że za dużo wiem, i oczywiste, jak to się skończy.
- Ależ skąd. Jedynie zapomnisz, co się z tobą działo przez ostatnie kilka dni. W twoim wypadku to chyba dobrze… więc póki co mów, co chcesz wiedzieć – pospiesznie odpowiedziała dziewczyna, lekko się uśmiechając.
Pannę Forester zaczynał irytować styl bycia tych ludzi. Nie dało się ich niczym zagiąć, niemożliwe było odgadnięcie ich myśli i odczuć. Przerażała ją ta aura tajemniczości. Doszła jednak do wniosku, że i tak nie ma nic do stracenia, bo mimo wszystko wkrótce mafia ostatecznie się z nią rozprawi. Wzięła głęboki wdech.
- Chcę wiedzieć wszystko, od początku do końca. Kim jesteście, co to za miejsce, o co tu w ogóle chodzi – zaczęła wyliczać na palcach.
- Ach tak, nawet się nie przedstawiliśmy, to niewybaczalne. Nazywam się Serena Worthington – powiedziała, po czym teatralnie odgarnęła wierzchem dłoni włosy opadające na czoło.
- Ja jestem Lance Anderson. Pracujemy razem.
- Dokładnie tak. Ty się nie przedstawisz?
- Wybaczcie ten nietakt – odpowiedziała z przekąsem. – Jennifer Forester, miło mi was poznać.
Serena i Lance spojrzeli na siebie ze zdziwionymi wyrazami twarzy.
- Nie wiedzieliśmy, że to ty. Twoja sprawa jest bardzo znana – powiedziała Worthington.
- Czuję się, jakbym spotkał lokalną osobistość. Mogę prosić o autograf? – zaśmiał się chłopak.
Kobieta ukradkiem rzuciła mu krytyczne spojrzenie.
- Przejdźmy do konkretów – wstała z sofy i włożyła lewą dłoń do kieszeni swoich dżinsowych spodni. – Jesteśmy tajnymi agentami. Nikt nie wie o istnieniu naszej grupy. Działamy tylko w niektórych miastach Ameryki Północnej. Mamy jedną główną siedzibę w Chicago i kilkanaście mniejszych w innych obszarach USA. Na każdą z tych pobocznych central przypada kilku agentów. Główna baza to zupełnie inna historia, oni zlecają nam zadania, zajmują się bankiem danych, prowadzą rekrutacje i tym podobne. Nasza siedziba mieści się w podziemiach opuszczonego przed kilkoma laty hotelu, który został wykupiony przez Agencję – wzięła głęboki oddech. - Wybacz lakoniczność i chaos w mojej wypowiedzi, ale ten zawód przyzwyczaja do konkretów, nie lania wody.
- Jakieś pytania? – dorzucił Lance.
Jennifer wzruszyła ramionami.
- Tak, raczej tak… Powiedzcie mi proszę, jakim, do cholery, cudem tak szybko znaleźliście się na tej opuszczonej działce?
- To była ciekawa misja – zaśmiał się mężczyzna. – Miałaś niewiarygodne szczęście. Starszy pan, który cię tam podwiózł, to nasz były agent i zarazem starszy brat szefa. Powiadomił nas, że dzieje się coś złego, a my od razu ruszyliśmy na pomoc. Wcześniej słyszeliśmy nieco o tej mafii…
- I tak szybko się tam zjawiliście? – niedowierzała.
- Byliśmy nieopodal – mrugnął. – Zresztą przebycie takiej krótkiej trasy naszym najnowszym cackiem to kwestia kilku chwil.
- Rozumiem. Jeszcze raz dziękuję za pomoc… Swoją drogą, ta cała tajna agencja ma jakąś nazwę?
- Nie. Agencja o nazwie „Agencja” – to praktyczniejsze niż nadawanie kiczowatych tytułów.
- Ile osób przypada na jeden taki zespół jak wasz?
- Kilka, czyli coś między czterema a siedmioma osobami. Nie więcej – odrzekła Serena.
- Czyli nie jesteście tu sami? – zdziwiła się.
Zapadła niezręczna cisza. Worthington wbiła martwo wzrok w podłogę, nawet nie trudząc się nad odpowiedzią. Anderson uczynił to samo, jednak po krótkiej chwili otrząsnął się.
- Mieliśmy jeszcze dwóch kumpli… Pewnego dnia zostali wezwani do Chicago, szef chciał z nimi pogadać o czymś ważnym. Niestety zaginęli i w żaden sposób nie możemy ich namierzyć, chociaż próbowaliśmy setki razy. Jak się później okazało, ta cała delegacja była tylko mistyfikacją – dyrektor nawet nie wiedział, o co chodzi…
- Za tydzień miną dwa miesiące od tamtego wydarzenia – dokończyła Serena. – Tamtego wydarzenia, które zapoczątkowało serię lepiej lub gorzej kończących się napadów na tajnych agentów. Już nie możemy czuć się bezpieczni.
Jej twarz wydawała się jakby bez wyrazu, jednak wewnątrz czuła narastający gniew. Była chorobliwie mściwą i żądną zemsty osobą, a teraz nawet nie wiedziała, kogo ma winić. Ile razy zdążyła sobie przyrzec, że znajdzie seryjnego mordercę, który tak dobrze zna Agencję? Ile godzin spędziła próbując rozwikłać zagadkę?
Czasami, podczas męczących, księżycowych nocy, myślała, że nie da rady już nic zdziałać. Obawiała się, że po tych paru latach pracy jest za słaba i potrzebuje kogoś z zewnątrz, kto mógłby spojrzeć na sprawę innym schematem. Potrzebna była świeża krew. Niestety nikt nie był do tego odpowiedni – o tajnych agentach wiedzieli jedynie oni sami oraz ważni zwierzchnicy rządowi. To nie była sprawa dla uszu zwykłych obywateli, ani tych z Miami, ani żadnych innych.
Niespodziewanie ją olśniło. Przypomniał jej się Jared, jeden z zaginionych. Lubił czasem rzucić jakimś filozoficznym tekstem, żartując, że dzięki temu czuje się, jakby jego misje były jedynie rolą w filmie akcji. Mawiał „czasem mamy rozwiązanie tuż przed oczami, jednak go nie dostrzegamy”.
Serena przyjrzała się uważnie Jennifer, która właśnie siedziała na białym fotelu i w konsternacji bawiła się suwakiem od kurtki. Ten pomysł wydał jej się tak szalony, a wewnętrznie czuła, że jest tak dobry… Poczuła się dziwnie, jak nigdy do tej pory. Cała sytuacja zaczęła wydawać jej się wręcz komiczna. Z trudem powstrzymując szeroki, zupełnie nie na miejscu w takiej sytuacji uśmiech, rzekła:
- Hej, ty. To znaczy Jennifer. Co byś powiedziała, gdybyśmy zaproponowali ci pracę u nas?
Lance nie wiedział, co powiedzieć, zaś sama panna Forester po chwili przeznaczonej na przyswojenie informacji parsknęła śmiechem tak szczerym i donośnym, że autentycznie zsunęła się na podłogę.

***


Hollywood, Floryda. Około trzydzieści kilometrów od Miami. Nie jest to duże miasto, ale ma w sobie to coś, co przyciąga do siebie gości. Niektórzy, oczarowani prostym urokiem tamtejszych dzielnic, postanowili zacząć tam nowe życie.

Mieszka tu ponad 130 tysięcy ludzi. Każdy ze swoją historią, swoimi wspomnieniami, dobrymi oraz złymi. W tłumie, między nimi wszystkimi, kryje się Jennifer Forester.
Każdego wieczora spoczywała na schodach swojego nowego mieszkania i zastanawiała się, jak dalej potoczy się jej życie.

Teraz nie jest już Jennifer Forester ani Alexis Turner. Nazywa się Carla Carter. Jak to jest zmienić tożsamość drugi raz w ciągu kilku tygodni?
Chcąc – nie chcąc zgodziła się na przyłączenie do Agencji. Potraktowała to jako jedyną szansę odcięcia się od swojej przeszłości. Ona wzięła nowe personalia, dom i pieniądze, oni zabrali odciski palców i DNA, a po długiej wideokonferencji z bossem i jego asystentami oficjalnie wcielili do oddziału w Miami. Wszyscy są zadowoleni. Ale czy do końca? Jennifer z chwilą podpisania ostatniego, niezrozumiałego świstka papieru zobowiązała się działać w ochronie społeczeństwa i świata. Gdy zdołała ochłonąć i przyzwyczaić się do nowego życia w Hollywood, zdała sobie sprawę, że nawet nie wie w co się wpakowała.
Czasem wszystko wydawało jej się snem – wtedy zerkała na swoją legitymację i wiedziała, że cała historia wydarzyła się naprawdę. Przypominała sobie ostatnie słowa Sereny, jej łagodny głos. „Wkrótce się do ciebie zwrócimy. Czekaj” – powiedziała.
Carla czekała. Kiedy tylko słyszała pukanie do drzwi, z bijącym sercem odrywała się od codziennych zajęć i biegła ile sił w nogach w stronę korytarza na parterze. Ani razu nie byli to jednak ci wyczekani, wspaniali goście. Nie doczekała się żadnej reakcji z ich strony.
Z czasem zaczynała powątpiewać, że jeszcze kiedykolwiek ich zobaczy. Każdy dzień spędzała w domu, oczekując na coś, co mogło nigdy nie nadejść. Dopiero wieczorami, gdy słońce opuszczało rozgrzane miasto, a spokojnie falująca tafla morza powoli się ochładzała, Jennifer wychodziła ze swojego lokum, aby powłóczyć się po Hollywood. W samotności, z daleka od ciekawskich spojrzeń turystów. Ciemność rozświetlały jedynie światła wysokich budynków, a ona mogła po raz kolejny wypatrywać białego, nowoczesnego auta, szybko mknącego po asfaltowych ulicach.



wtorek, 15 kwietnia 2014

029|| Katharina Rautenberg

Cześć wszystkim! :D
Zakończyłam już zdjęcia do pierwszego odcinka No Way Back. Teraz tylko pisanie mi pozostało. Jestem bardzo zadowolona z dotychczasowych efektów, bo udało mi się ogarnąć Pose Playera, fotki są o niebo lepsze. D:
Dziś taki nietypowy post. Pochwalę się moją najnowszą, ulubioną simką, Kathariną. ^^ Uwielbiam Niemcy, klimaty II Wojny Światowej itp., więc uznałam, że poświęcę na nią osobny wpis. Nie wiem co jeszcze mogę dodać, po prostu pokażę Wam zdjęcia. ;)


_____________________________

Du hast mich gefragt
Du hast mich gefragt
Du hast mich gefragt und ich hab nichts gesagt