Linki do wszystkich odcinków i prologu można znaleźć tutaj.
_______________
No Way Back
Odcinek 3 - Wieczór o złym zakończeniu
Zdjęła z ramienia ciężką torbę i niedbale położyła ją obok
drzwi wejściowych. Była tak zmęczona, że nawet nie miała siły zabrać jej ze
sobą do kuchni, aby wyjąć wszystkie świeżo zakupione produkty spożywcze.
Uradowana, że jest już w domu, powoli skierowała się w stronę łazienki na
parterze.
W pomieszczeniu panował przyjemny chłód. Jennifer odłożyła
swoje okulary przeciwsłoneczne na umywalkę i przemyła twarz zimną wodą.
Wreszcie poczuła komfort termiczny, miała ochotę aż do zachodu słońca nie
ruszać się z miejsca.
Pierwszy raz uświadomiła sobie, że zaczyna traktować ten dom
jak swój, a nawet całkiem lubi w nim przebywać. Jeszcze kilka tygodni temu
czuła się w nim jak w więzieniu. Chyba po prostu się przyzwyczaiła.
Po dłuższej chwili rozmyślania zorientowała się, że ciągle
wpatruje się w swoje odbicie w lustrze. Wyglądała dość ponuro, a przecież tak
bardzo chciała tworzyć pozory normalności.
Szybko doszła do wniosku, że jej myśli najlepiej zajmie
dobra książka. Jakiś czas temu znalazła kilka takowych na ostatnim piętrze
mieszkania. Kryminały i klasyka literatury – czego innego można spodziewać się
po budynku należącym do pewnej dziwnej organizacji?
Jedną z lektur, której tytułu nawet nie pamiętała, zostawiła
w sypialni. Zaraz, a może to była jadalnia? Tak, to na pewno jadalnia, przecież
przeglądała tę książkę wczoraj, podczas kolacji. Zaciekawiło ją streszczenie z
tyłu okładki, więc postanowiła zostawić ten egzemplarz gdzieś na wierzchu.
Zdecydowała, że najpierw weźmie książkę, a później przygotuje
w kuchni coś chłodnego do picia. Gdy tylko uchyliła drzwi do jadalni, usłyszała
całkiem przyjazny, kobiecy głos.
- Bardzo tu ładnie. Sama zajęłaś się wystrojem tego wnętrza?
Przy stole, naprzeciwko wejścia, siedziała Serena w
towarzystwie Lance’a. Byli zupełnie inni niż we wspomnieniach Jennifer.
Blondynka była ubrana w szarą bluzę z kapturem i uśmiechała się pod nosem. Siedziała
na ugiętych nogach, przez co wydawała się wyższa od swojego partnera. Chłopak
miał wtedy na sobie czarną marynarkę, której elegancki wygląd redukowały popielate
trampki.
„A jednak przyszli!” – pomyślała ze zdziwieniem wypisanym na
twarzy. Z jednej strony cieszyła się, że w końcu czegoś się dowie, ale
natychmiast pojawiły się także różne obawy.
- Tak – wydukała nieśmiało. Jadalnia to jedyne pomieszczenie
w całym domu, które odrestaurowała. Była bardzo zadowolona z efektów swojej pracy
i cieszyła się, że ktoś to docenił. Sama wybierała wszystkie meble, począwszy
od stołu, a na delikatnych firankach z lejącego się materiału kończąc.
- Usiądź, mamy ci sporo do opowiedzenia – Lance zwrócił się
do Jennifer.
Młoda kobieta posłusznie wykonała polecenie. Chciała jak
najszybciej wiedzieć, co mają jej do przekazania tajni agenci.
- To będzie dość długa historia. Słuchaj jej uważnie, bo nie
będziemy dwa razy powtarzać – Serena posłała rudowłosej uśmiech. – Zaczniesz? –
zapytała czarnowłosego mężczyzny, który od razu przeszedł do streszczania całej
sprawy.
- Pamiętasz, jak mówiliśmy ci kiedyś o napadach na pracowników
naszej agencji? – Jennifer kiwnęła głową ze zrozumieniem. – Wszystko
zapoczątkowało zniknięcie Keitha i Jareda, naszych kumpli z grupy. Do tej pory
nie wiemy, co się z nimi dzieje.
- …i właśnie to wydarzenie zainicjowało serię morderstw
wśród tajnych agentów. Żadna z ofiar nie przeżyła. Przedwczoraj zginął Richard
Welch z Melbourne, to jest prawie trzysta kilometrów od Miami – powiedziała z
powagą Serena, po czym przeniosła swój wzrok na Lance’a, dając mu znak, aby
kontynuował.
- Został postrzelony nocą, wracał z pracy do domu. Jak
zwykle nie mamy żadnych świadków zdarzenia, żadnych dowodów. Przeprowadziliśmy
jednak dokładne śledztwo w tej sprawie, którego efekt jest taki, że chociaż
mamy podejrzanego. Jest nim James Martins, dziewiętnastoletni, rozpieszczony
synalek bogatego biznesmena, popularny wśród wyższych sfer dzieciak.
Jennifer uniosła brwi z niedowierzaniem.
- Podejrzewacie takiego młodego chłopaka o serię
perfekcyjnych morderstw? Przecież to nonsens!
- Nie, to nie tak – przerwała Serena. – Przypuszczamy, że on
może być tylko marionetką jakiejś silnej grupy przestępczej. Posłuchaj, co
jeszcze mamy ci do powiedzenia.
Lance odchrząknął i dalej ciągnął historię.
- Otóż James, jak wielu ludzi z bogatych domów, zrobiłby
wszystko, aby mieć więcej kasy. W ten oto sposób został naszym informatorem –
pomagał Agencji w wielu śledztwach, zdając wiadomości ze swojego środowiska. Dla
niego i wielu naszych pomocników byliśmy zwykłymi policjantami - to dla
bezpieczeństwa obu stron. Wracając do tematu, aż ciężko sobie wyobrazić, ile
krętaczy siedzi w elicie najbogatszych.
- Przez długi czas James Martins współpracował właśnie z
Richardem. Jednak jakiś czas temu zaszła w nim zmiana, zerwał współpracę z
Agencją, później zaczął nawet grozić Welch’owi, bo miał dość jego dopytywań i
nacisków. Richard się tym nie przejął, w końcu często słyszał takie rzeczy.
Poza tym ta wybuchowa reakcja pana Martinsa była kompletnie nieadekwatna do
sytuacji…
- Nasz znajomy wziął go za psychicznego i postanowił dać mu
spokój. Niedługo później został zamordowany. Coś jest na rzeczy, nie sądzisz,
Jennifer?
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Ta sytuacja
wydawała jej się bardzo pogmatwana.
- Jak dla mnie to wygląda tak, jakby ten James został zmuszony
do zerwania współpracy z ofiarą. Te całe groźby… Musiał być bardzo
zdesperowany. No chyba, że coś mu jednak padło na mózg.
- Dobrze kombinujesz. Nie żałuję, że cię do nas
przygarnęliśmy – rzekła Serena, patrząc na nią z uznaniem. – Teraz podamy ci
powód naszej dzisiejszej wizyty – wzięła głęboki wdech. – Po ostatnim
zabójstwie nasz szef jest wściekły, Richard był naprawdę dobrym agentem.
Wszystkie jednostki na obszarze Florydy dostały rozkaz zdobycia choć
najmniejszej poszlaki do końca tygodnia, dlatego natychmiast zabraliśmy się do
roboty i mamy Martinsa. Niestety to za mało, musimy przeszukać jego dom dziś
wieczorem.
- On gdzieś wtedy wyjeżdża?
- Problem w tym, że nie. Obserwowaliśmy go od jakiegoś
czasu, prawie wcale nie rusza się z chaty. Zresztą kto chciałby gdziekolwiek
wychodzić, jeśli miałby własną rezydencję ze wszystkimi cudami tego świata? Nie
możemy czekać w nieskończoność, aż książę łaskawie opuści swój zamek.
- Na nasze szczęście, koleś organizuje dziś imprezę u
siebie. Będziemy mieli kilka godzin spokoju na przeszukanie górnych pięter.
Jego goście zawsze urzędują na parterze.
- To chyba dobry pomysł. Jak wejdziemy do środka?
- Podstępem – zaśmiał się Lance. - Najpierw wejdę ja z Sereną, a później damy
znać, kiedy ty masz przyjść. Twoje zadanie będzie dość proste, aczkolwiek bardzo
ważne: masz nie spuszczać Martinsa z oka. Gdyby tylko odłączył się od
imprezowiczów i zaczął wchodzić na górę, musisz nas ostrzec. To trochę jak
stanie na czatach.
- Okej, ale jak wy to sobie wyobrażacie? Przecież nie
zostaliśmy zaproszeni, nie wpuści nas do siebie!
- Słuszna obawa. Nie masz się jednak czym przejmować, na
jego przyjęcia schodzą się tłumy, a połowy tych ludzi on nie zna, bo to
„znajomi znajomych”. Nawet go to szczególnie nie obchodzi, dla niego imprezy to
pretekst do dobrej zabawy w dużym towarzystwie i zawierania nowych znajomości.
Nierozsądne, ale tak to już jest.
- A nie możecie po prostu go aresztować czy coś?...
- Wolimy najpierw przeprowadzić śledztwo, a później łapać
sprawców. Jeszcze jakimś cudem okazałoby się, że James jest niewinny, i
skończyłoby się na reprymendzie od szefa.
- Spokojnie, nikt nawet nie zauważy naszej obecności! –
dorzucił Lance, widząc niepewność na twarzy Jennifer. – Nie musisz nic robić,
wystarczy wtopić się w tłum. Dasz radę.
- Dam radę? Ja w ogóle nie wiem, co robię w tej waszej
Agencji. – Wzruszyła ramionami. - Podajcie mi proszę jeden, sensowny powód, dla
którego nadaję się do pracy z wami.
- Na złych najlepiej mszczą się ci, którzy byli kiedyś
ofiarami – bez zająknięcia odparła Worthington.
To ucięło wszelkie dyskusje.
***
Po południu niebo nad Hollywood zakryło się szarymi
chmurami, z których kilka godzin później spadł chłodny, rzęsisty deszcz.
Temperatura znacznie spadła, a w powietrzu czuć było przyjemną wilgoć.
Przed godziną dwudziestą Jennifer zaczęła szykować się do
wyjścia. Ta impreza nie była jej zbytnio na rękę, ale jak trzeba, to trzeba.
Pilnowanie jednego chłopaka chyba nie powinno być trudne, nic tu nie może pójść
źle.
Forester znalazła w swojej walizce z ubraniami piękną,
krótką sukienkę w kwiaty. Miała długie, przezroczyste rękawy – w sam raz na
wieczór, aby nie było chłodno w ręce. Dobrała do niej białe buty na obcasach i
niebieskie, urocze kolczyki, które były miniaturkami budek telefonicznych.
Swoje czerwone jak wino włosy upięła inaczej, niż zwykle, pozwalając przy tym
dość długiej grzywce opadać na twarz.
Punktualnie o dziewiątej wieczorem stanęła na schodkach przy
wejściu do domu. Czekała na Lance’a i Serenę, którzy mieli po nią przyjechać
już niebawem. Tak się też stało – chwilę później przybyli czarnym, dość
przeciętnym autem, którego koła rozchlapywały wokół zszarzałą wodę z kałuż na
ulicy.
Jennifer nie wahała się ani chwili. Czym prędzej wsiadła do
samochodu, zajmując miejsce po lewej stronie na tylnym siedzeniu. Na sam
początek postanowiła rozluźnić atmosferę żartem.
- Myślałam, że będę mogła znowu się przejechać waszym białym
bolidem. Jestem zawiedziona – uśmiechnęła się do patrzącej na nią blondynki.
- Jeszcze nie raz będziesz miała okazję. W takich sytuacjach
jak dziś nie możemy rzucać się w oczy – odrzekła widocznie szczęśliwa Worthington.
Zarówno ona, jak i Anderson, byli w doskonałych nastrojach.
Pojazd ruszył. Na początku drogi agenci podali Jennifer
kilka wskazówek odnośnie tego, jak ma się zachowywać, oraz odpowiedzieli na
wszystkie pytania dziewczyny. Później jednak zajęli się luźnym gawędzeniem ze
sobą nawzajem, a tematy ich rozmów nie były ani trochę związane z nadchodzącą, wieczorną
misją. Dyskutowali o najlepszych restauracjach, dobrych miejscach na wakacyjny
wypoczynek, różnych nowinkach technicznych i o wielu innych rzeczach. Żartowali
ze sobą nawzajem i tak promiennie się do siebie uśmiechali… Panna Forester aż
im zazdrościła, gdy widziała, jak wspaniale się dogadywali. Ich dialogi były
tak swobodne i niewymuszone, sprawiali wrażenie bardzo dobrych przyjaciół.
Rzadko spotyka się takie relacje między ludźmi pracującymi w jednej firmie.
Zwykle współpracownicy konkurują ze sobą, biorą udział w bezsensownym wyścigu
szczurów. Wśród tajnych agentów nie było czegoś takiego. No tak, ale przecież
oni mieli jeden, wspólny cel.
Lance zaparkował auto obok wąskiej uliczki za jakimś
niewielkim domem. Gdy tylko silnik samochodu ucichł, mężczyzna odwrócił się w
stronę rudowłosej. Powiedział jej, żeby czekała, dopóki nie dostanie
wiadomości, że musi przyjść do mieszkania Martinsa. Opisał jej dokładnie drogę
do rezydencji, a następnie razem z Sereną opuścił pojazd.
„Super. Mam teraz siedzieć w samochodzie na jakiejś ciemnej
ulicy, aż dostanę pozwolenie na wyjście. Właśnie o tym marzyłam, by dokładnie tak
spędzić wieczór” – myślała ze złością i odrobiną niepokoju właścicielka
sukienki w kwiaty.
Na szczęście oczekiwanie nie trwało zbyt długo. Po piętnastu
minutach komórka – nowoczesny i zapewne cholernie drogi „prezent” od Agencji – wydała
z siebie wyczekiwany przez dziewczynę dźwięk oznaczający nową wiadomość
tekstową. Był to pusty SMS wysłany z telefonu Sereny, umówiony znak.
Para tajnych agentów „podpierała ścianę” gdzieś na końcu
salonu. Nikt nie zwrócił na nich szczególnej uwagi, jedynie kursujące od kuchni
do barku osoby z drinkami czasem zerkały w ich stronę. Gdy tylko Lance i jego
towarzyszka zobaczyli przez duże okna idącą Jennifer, spojrzeli na siebie
porozumiewawczo, rozejrzeli się wokół i czym prędzej wbiegli po szklanych
schodach na górę.
***
Rudowłosa była do reszty znudzona. Było już po jedenastej, a
ona przez cały ten czas jedynie obserwowała dobrze bawiących się ludzi.
Niektórzy tańczyli – w parach lub solo – inni zbierali się w mniejsze grupki i
rozmawiali ze sobą. James starał się zabłysnąć w towarzystwie i głośno
przechwalał się, co jeszcze zamierza ulepszyć w swoim domu, oraz jak planuje
zagospodarować sporą działkę za budynkiem.
Wszyscy sprawiali wrażenie takich płytkich. Niezaprzeczalnie
przodował w tym właśnie Martins.
Forester stała na pierwszym piętrze domu. Było niesamowite,
przypominało jej jakby duży taras, ale wewnątrz apartamentu. Od upadku kilka
metrów w dół oddzielała ją jedynie przezroczysta barierka – duża powierzchnia
pomieszczenia była pozbawiona podłogi, a co za tym idzie, był to idealny punkt
obserwacyjny. Widać było praktycznie cały salon. Piętro zyskiwało też sporo
uroku dzięki przeszklonej ścianie wychodzącej na południe. W nocy, z kołyszącymi
się na wietrze liśćmi na zewnątrz, było wręcz trochę strasznie. Jednak gdy
Jennifer wyobraziła sobie, jak muszą wyglądać tu zachody słońca, jakie ciepłe,
słoneczne światło wpada wtedy przez szyby, przeszedł ją dreszcz. Bardzo
chciałaby to zobaczyć.
Otrząsnęła się z marzeń dopiero wtedy, gdy zobaczyła jakieś
poruszenie na parterze. Prawie połowa osób obecnych na imprezie właśnie
wychodziła – kilka jednostek zarzekało się, że już wracają do domów, jednak
znaczna większość chciała wyjść się przewietrzyć. Z chaotycznych wrzasków młoda
kobieta wychwyciła tylko kilka kwestii: „Chodź,
zamówimy pizzę!”, „Zbieram się, jutro
muszę iść do pracy” czy „Założę się,
że nikt z was nie skoczy do tej zimnej wody w basenie”.
W salonie zrobiło się dość pusto. Niby zostało sporo osób,
ale zdecydowanie mniej, niż było wcześniej.
Jennifer rozpaczliwie próbowała odszukać wzrokiem Martinsa. Gdzieś
jej umknął w tym zamieszaniu, na dłuższą chwilę spuściła go z oczu, gdy jej
uwagę przykuli wychodzący z imprezy goście. Co z tego, że na wyższe piętra nie
ma innej drogi niż przez schody, obok których stała Forester… Chyba. Nieważne,
miała go pilnować.
Planowała zejść na dół i sprawdzić kuchnię, oraz fragment
parteru niewidoczny z góry. Niespodziewanie jednak usłyszała za sobą młody,
męski głos.
- Podoba ci się mój dom?
Tak, to był James Martins, pewnym siebie tonem zaczepił
zdezorientowaną Jennifer.
- No, bardzo tu ładnie – odparła. Doszła do wniosku, że
jeśli nie będzie okazywać szczególnej chęci do rozmowy, chłopak szybko się
odczepi.
- Zbieram grupę do gry w bilard. Widzę, że chyba się
nudzisz, może zagrasz z nami?
- Nie, nie nudzę się, skądże. Dawno nie byłam na lepszej
imprezie – rzekła ze sztucznym uśmiechem, po czym zawahała się na chwilę. – A w
bilard nie umiem grać.
- To co z tego, nauczysz się! – uśmiechnął się do
dziewczyny, po czym złapał ją za nadgarstek i pociągnął za sobą w dół schodów.
- Daj spokój, tylko zepsuję wam rozgrywkę…
- Wyluzuj, gramy dla zabawy! – zaśmiał się.
Rudowłosa doszła do wniosku, że wspólna gra w bilard nie
jest takim złym pomysłem – przecież będzie miała podejrzanego tuż obok siebie.
Stół bilardowy mieścił się w kącie salonu. Za oknami widać
było raczej niewielki, zaniedbany basen. Właściciel posiadłości podobno
zamierzał wkrótce go wyburzyć i umieścić dalej od budynku, by móc rozbudować
rezydencję.
- Uwaga! Mam już komplet uczestników do gry! – krzyknął. –
Jak masz na imię? – zwrócił się do Jennifer.
- Carla – odpowiedziała odruchowo.
- Okej… ja, Carla, Andy… i? – zająknął się, patrząc na
nieznajomą blondynkę w eleganckiej, krótkiej sukience.
- Mandy – uśmiechnęła się szeroko. Sprawiała wrażenie bardzo
miłej i charyzmatycznej osoby.
- Dobrze, a więc gramy w „ósemkę”. Będę w zespole z Carlą,
wy jesteście przeciwko nam.
James rozdał wszystkim kije bilardowe i gra się rozpoczęła.
Tajna agentka szybko pojęła podstawowe zasady, obserwując pozostałych graczy
oraz słuchając podpowiedzi pana domu. Nawet udało jej się wbić kilka bil do
łuz. Wygrali jednak przeciwnicy – przede wszystkim była to zasługa Mandy,
której tego dnia naprawdę dobrze szło.
Blondynka przybiła piątkę z Andym, po czym z radości zaczęła
tańczyć.
Zawiedziony James odłożył kij i oparł się o stół bilardowy.
- Hej, a ty co taki przybity? Rusz się, rozkręć tą imprezę,
bo zaraz wszyscy wyjdą! – powiedział blondyn w garniturze do Jamesa. Z
pewnością byli dobrymi znajomymi.
- Daj mi spokój, mam dość wszystkiego. Myślałem, że jakoś
się odprężę, ale nic nie pomogło.
- Mogę wiedzieć, co się z tobą dzieje? Cały dzień chodzisz
strasznie sztywny, to nie jest normalne.
Jennifer obserwowała tę dyskusję z niezbyt dużej odległości,
jednak nie słyszała wyraźnie słów wypowiadanych przez chłopaków. Widziała
jedynie narastającą złość na twarzy dziewiętnastolatka, który po dłuższej
chwili nie wytrzymał.
- Kim ty jesteś, żeby prawić mi kazania?! Zajmij się sobą!
Andy złapał Jamesa za przedramię i próbował go jakoś
udobruchać, lecz tamten odepchnął go stanowczo i pobiegł w stronę schodów.
Zaaferowana Forester zastanawiała się, co dokładnie było
przyczyną nagłego wybuchu złości u podejrzanego. Jego przyjaciel musiał mu coś
powiedzieć. Może to była dotkliwa prawda, może ten Andy coś wie?
Kiedy młody chłopak zniknął z jej pola widzenia, nagle
uderzyła ją jedna myśl – on wchodzi na piętra, na których miało go nie być. W
momencie zapomniała o wszystkich rzeczach, które powinna zrobić w takiej
sytuacji. Natychmiast ruszyła do biegu za Martinsem, zwracając przy tym na
siebie uwagę wszystkich wokół, jednak w tej chwili nie obchodziło ją to.
Chciała tylko nie zepsuć swojej pierwszej misji.
Drugie piętro. Zdyszana Jennifer stanęła na końcu korytarza.
Już miała krzyczeć do Jamesa, jednak gdy zobaczyła, że chłopak trzyma dłoń na
klamce od jednego z pokoi, dała sobie spokój. Było za późno. W jej sercu
pojawiła się ostatnia nadzieja: „Może Lance i Serena są w innym pomieszczeniu i
dam radę się z nimi jakoś wymknąć”. Szybko jednak dotarło do niej, że się przeliczyła.
***
- Naprawdę, mogę pominąć kwestię papierosów z przemytu i
innych rzeczy, ale broni, z której zamordowano Richarda, nie odpuszczę –
powiedziała stanowczym tonem Serena, trzymając w ręku pistolet w woreczku
strunowym. – Dla mnie sprawa wygląda jasno. Wdałeś się w podejrzane układy z
typami spod ciemnej gwiazdy, i teraz pozbyłeś się Welch’a, bo zacząłeś się bać,
że coś zwęszy.
- Nie! Wy nic na ten temat nie wiecie! – krzyknął James,
uderzając pięścią w podłokietnik fotela, na którym właśnie siedział.
- Grzeczniej proszę – odrzekł z obojętnością w głosie Lance.
- Co „grzeczniej”, no co? Ja nawet nie wiem, kim wy jesteście,
co was to wszystko obchodzi?!
Nastała chwila ciszy.
- A więc twierdzisz, że prawda jest inna niż ta, którą
przedstawiliśmy ci my? – przemówiła nieco łagodniej Worthington. – Więc jak
było z Richardem? Masz ostatnią szansę wybronienia się jakoś z tego. W
przeciwnym razie porozmawiasz z naszym szefem…
- …a wtedy nie będzie tak miło, jak teraz – dokończył
Anderson.
Dziewiętnastolatek poczuł powagę sytuacji. Ukrył twarz w
dłoniach i westchnął ciężko, widać było, że nie wytrzymywał psychicznie.
Siedzącej w fotelu naprzeciwko pannie Forester aż zrobiło się go szkoda.
- Współpracowałem z Welch’em, ale po pewnym czasie pieniądze
od policji przestały mi wystarczyć. Na jednej z moich imprez zaczepił mnie taki
gość, Sean. Zaproponował mi dużo forsy za przechowywanie u siebie narkotyków i
różnych rzeczy z przemytu, między innymi tych papierosów… Byłem głupi,
zgodziłem się. Ale wtedy myślałem, że to tylko takie interesy Seana, on tak
twierdził. W krótkim czasie zostaliśmy kumplami. Niestety później okazało się,
że mój nowy znajomy jest w mafii. – Na dźwięk ostatniego słowa Jennifer pobladła.
– Sean i jego koledzy kazali mi zerwać współpracę z służbami śledczymi - nie
mam pojęcia, skąd oni wiedzieli o moich znajomościach z Richardem i resztą.
Najpierw im się sprzeciwiałem, z czasem uległem pod presją tych ludzi. Chciałem
się jak najszybciej od tego wszystkiego uwolnić, ale Welch był zbyt ciekawski.
Zacząłem mu grozić, to była ostatnia rzecz, na jaką wpadłem. Poskutkowało,
gangsterzy byli zadowoleni. Tylko tego wieczora, gdy zamordowano Richarda, oni
zadzwonili do mnie ostatni raz, przyznali się do zbrodni i powiedzieli, że
przez moje groźby stanę się głównym podejrzanym… i tak jest, prawda?
Tajni agenci wysłuchali z uwagą i odrobiną współczucia
monologu chłopaka. Na dłuższą chwilę zapanowało milczenie. Tu jednak znów jako
pierwsza odezwała się bezwzględna Serena:
- W takim razie jak wyjaśnisz to? – Wskazała na broń.
- Pierwszy raz widzę na oczy ten pistolet, przysięgam. Oni
musieli mi go jakoś podrzucić. Możecie sprawdzić monitoring na osiedlu, na
pewno będą na nagraniu. Poza tym przyznam się, że mam swoją broń i od pewnego
czasu noszę ją przy sobie w obawie przed mafią. Na co byłaby mi ta druga? A
może inaczej, czy jako zabójca trzymałbym narzędzie zbrodni w domu?
- Powiedzmy, że ci wierzymy. Oczywiście będziemy musieli
jeszcze zweryfikować twoje zeznania, ale na razie brzmi to dość logicznie… -
powiedział Lance.
- Wiesz może, kto rządzi tą rzekomą mafią? – wtrąciła się
Worthington.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Na pewno jest to silna
osoba, która umie przyporządkować sobie ludzi.
- Jeśli to wszystko co mówisz jest prawdą, to trochę nam
pomogłeś. Pojedziesz teraz z nami złożyć szczegółowe zeznania na policji.
- Nie ma mowy. Oni mnie zabiją jak się o tym dowiedzą. Jeśli
ktoś raz z nimi zadrze, nie wyjdzie z tego żywy. – Blondynka przypomniała sobie
o dwójce zaginionych kolegów. Czy jest jeszcze cień szansy dla nich?... – Poza
tym moi goście cały czas są na dole!
- Gośćmi się nie martw, my możemy się nimi zająć – odparł
Anderson. – Musisz z nami jechać. Chcesz, żeby zginęła kolejna osoba? Tak się
składa, że Richard nie był pierwszym policjantem, i zapewne nie będzie ostatnim.
Ktoś na nas poluje, a ty jesteś jedynym, który wie cokolwiek na ten temat.
Zapewnimy ci zresztą ochronę.
James zastanowił się przez moment.
- No dobrze… Moglibyście tylko na pięć minut zostawić mnie
tu w gabinecie samego? Chciałbym ochłonąć. Wyjdę do was zaraz.
Serena spojrzała na niego podejrzliwie.
- Przecież stąd nie ucieknę – powiedział ponuro.
- Dobrze. Pięć minut i ani sekundy dłużej – odrzekła, po
czym wszyscy wyszli.
Jennifer zamknęła za sobą drzwi. Było jej żal dziewiętnastolatka,
chociaż tak naprawdę wszystkie jego problemy były winą głupoty i braku
rozsądku.
- Myślisz, że Martins będzie na siłach, aby sam mógł
rozgonić to towarzystwo na dole? – zapytał Lance, opierając się o ścianę na
korytarzu.
Nagle cała trójka usłyszała strzał i uderzenie czegoś
ciężkiego o podłogę.
Wortington wstrzymała oddech.
Anderson spojrzał w stronę drzwi.
Forester zakryła usta dłonią.
- Nie będzie – odpowiedziała posępnie Serena.