Tak więc ten, jak zawsze proszę o komentarze i mam nadzieję, że mimo wszystko będzie się choć trochę podobało. XD
Linki do wszystkich odcinków i prologu można znaleźć tutaj.
Odcinek z dedykacją dla najwspanialszej pomelowej przyjaciółki
_______________
No Way Back
Odcinek 4 - Powrót
Było już bardzo późno, kiedy Jennifer wracała do domu.
Dziewczyna ciągle analizowała całą sytuację z dnia
dzisiejszego, zastanawiała się nad imprezą oraz śmiercią Jamesa. Jej myśli były
bardzo chaotyczne i wyprane z jakichkolwiek uczuć, jakby ta sytuacja wcale jej
nie wzruszyła. Jennifer jedynie chciała położyć się i zasnąć.
Wchodząc po metalowych schodach na pierwsze pięto, poczuła
się dość dziwnie, jakby nie była sama. Na korytarzu było ciemniej niż zwykle,
nawet żarówka na jednej ze ścian nie potrafiła poradzić sobie z mrokiem.
- Nie nadajesz się do tego. – Usłyszała z drugiego końca
przedpokoju.
Młoda kobieta nie była zaskoczona, spodziewała się, że coś
podobnego się stanie. Spokojnie odwróciła głowę i ujrzała patrzącego przez okno
Iana. Wyglądał tak jak zawsze, oprócz tego, że miał na sobie garnitur. Za życia
rzadko kiedy nosił eleganckie ubrania.
- Co masz na myśli? – zapytała normalnym tonem, jakby
zobaczenie zmarłego kumpla było czymś naturalnym.
- Ciebie w tej tajnej agencji. Nie pasujesz do nich – odrzekł
chłopak, cały czas wyglądając przez okno.
- Co ty możesz o tym wiedzieć? Przecież nie żyjesz.
Chłopak zignorował jej wypowiedź.
- Dołączyłaś tam, bo myślałaś, że będziesz bezpieczniejsza.
Mam rację?
- Tak – odparła bez zająknięcia.
- To nie jest do końca w porządku. Weź się do roboty,
będziesz potrzebna jeszcze nie raz – rzekł, po czym odwrócił się w stronę
rudowłosej. – I tak przy okazji chciałem przypomnieć, że do tej pory nie
oddałaś mi pożyczonych dziesięciu dolarów.
***
Miami, poranek następnego dnia w siedzibie tajnej agencji.
- Ten tekst o dolarach był wspaniały – powiedział Lance,
śmiejąc się razem z Sereną.
- Już nigdy więcej nie opowiem wam żadnego z moich snów. –
Jennifer udawała obrażoną, ale także się uśmiechała. – Kiedy się obudziłam, byłam
zupełnie zdezorientowana! Przed swoją śmiercią Ian naprawdę pożyczył mi te
pieniądze, a ja nie zdążyłam ich oddać…
- No dobra, ale na poważnie – uspokoiła się Worthington –
naprawdę przyłączyłaś się do nas tylko ze względu na swoje bezpieczeństwo?
Forester zastanowiła się przez chwilę.
- Trochę tak, trochę nie. Prawdę mówiąc, wtedy i tak było mi
wszystko jedno. Praca tajnego agenta jest ciekawa, chociaż z pewnością nie
odkryłam jeszcze wielu możliwości. A co do bezpieczeństwa… to raczej zbieg
okoliczności, ale rzeczywiście czuję się jakoś pewniej. Być może to dlatego, że
mój fałszywy dowód osobisty wreszcie jest porządny. – Uśmiechnęła się.
- Okej, zajmijmy się konkretami – zmieniła temat blondynka.
– Mamy kilka ważnych poszlak w naszym śledztwie. Może i nie obyło się bez
chociaż jednego trupa, ale szef i tak jest z nas dumny. Nie zepsujmy tego.
- Podsumowując – standardowo mamy kolejnego zamordowanego
pracownika naszej agencji, tym razem jednak przynajmniej udaje nam się znaleźć
podejrzanego – zaczął Anderson.
- …James Martins, syn bogatego biznesmena – wtrąciła
Jennifer. – Po długich namowach przyznał się, że współpracował z mafią, która
później zaczęła wrabiać go w serię morderstw.
- Dzieciak był zrozpaczony i się zabił, zostawiając nam po
sobie tylko imię jednego z gangsterów i bezużyteczne nagranie z monitoringu, na
którym nawet nie widać numeru rejestracyjnego samochodu rzekomych mafiosów, a
jego najlepszy kumpel wie jeszcze mniej, niż my. Koniec historii. – Serena
ironicznie zakończyła opowieść.
- No naprawdę, mamy mnóstwo wskazówek. – Lance odezwał się z
sarkazmem.
- Zawsze coś. – Worthington odgarnęła z twarzy kosmyk włosów
i wzruszyła ramionami. – Szkoda tylko trochę, że ten Andy niewiele wiedział,
liczyłam na jego pomoc.
- Może nie powiedział wszystkiego? – zapytała Jennifer.
- Nie sądzę, umiem poznać, kiedy ktoś kłamie. Zresztą on nie
miałby powodów, aby coś ukrywać, sam martwił się o Jamesa.
Forester kiwnęła głową ze zrozumieniem. W końcu sama była
przy rozmowie z Andym wczoraj wieczorem.
- Co zamierzamy zrobić z tym wszystkim dalej?
- Póki co trzeba pogadać z informatorami, może któryś będzie
znał jakiegoś Seana.
- Nie sądzę, aby coś to dało – wyraziła opinię Serena. – To
nie jest banda tępych dzieciaków z podwórka, oni dbają o swoją anonimowość
bardziej, niż ktokolwiek inny. Weź to pod uwagę, Lance.
- Sprawdzić nie zaszkodzi. Poza tym musimy mieć oczy szeroko
otwarte, teraz wiemy więcej, niż powinniśmy. Ktoś z naszej trójki może być
następnym celem.
Jennifer zabrała głos w dyskusji:
- Niekoniecznie. Oni działają nieprzewidywalnie. Logiczne,
że teraz my jesteśmy bardziej narażeni i będziemy ostrożniejsi – mafia może
uderzyć tam, gdzie czujność jest uśpiona.
- Ciekawa hipoteza, jednak nie wiemy, co jest celem tych wszystkich
ataków. W takiej sytuacji nie wolno być pewnym absolutnie niczego – odrzekła
Worthington, zakładając nogę na nogę. Była dumna, że to właśnie ona odnalazła
Jennifer i postanowiła zatrudnić ją w agencji, mimo sprzeciwu z wielu stron.
Niepozorna „panienka od stania na czatach” okazała się całkiem przydatna.
Jednak jeszcze wiele lekcji przed nią…
- Właściwie wychodzi na to, że musimy teraz czekać na
kolejne zabójstwo, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Póki co niewiele możemy
zdziałać.
- Czekać, tak? Obawiam się, że nie będzie to trwało długo. –
Serena wywróciła oczami.
- Cóż, ktoś będzie musiał się poświęcić. Nic na to nie
poradzimy.
Zapanowała krótka cisza.
- Na razie to chyba tyle, omówiliśmy już najważniejsze –
powiedział Lance. – Idziemy z Sereną przejść się trochę po mieście i podyskutować,
nie tylko o sprawach zawodowych. Chcesz dołączyć do nas, Jennifer?
- To bardzo miłe, że chcecie mnie ze sobą zabrać – odparła
dziewczyna po chwili namysłu. – Teraz jednak odmówię, czuję się nieco zmęczona
dniem wczorajszym. Następnym razem chętnie skorzystam z propozycji, okej?
- Jasne, nie musisz się tłumaczyć – odparła Worthington,
uśmiechając się przyjaźnie. – To co, zbieramy się już, no nie? Pamiętajcie,
żeby nie dać się przechytrzyć mafii! – Zaśmiała się.
- Nie strasz Jennifer. – Lance uśmiechnął się do swojej
przyjaciółki, po czym spojrzał w stronę rudowłosej. – I tak masz małe szanse na
egzekucję, bo jesteś nowa i wydajesz się nieszkodliwa. Prędzej rzucą się na
nas.
Forester pokiwała ze zrozumieniem głową. Od długiego czasu
była przyzwyczajona do życia ze strachem, że nadchodzący dzień może być jej
ostatnim. W tym momencie zastanowiła się jedynie, co by było, gdyby już nigdy
więcej miała nie zobaczyć Sereny i Lance’a.
***
Tamtego dnia na Florydzie było prawie tak ciepło, jak
zwykle, jednak w powietrzu ciągle dało się wyczuć wilgoć po deszczach. Mimo
wszystko słońce przypiekało, Jennifer było za gorąco w bluzie z krótkim
rękawkiem i w dżinsach.
Szybkim krokiem szła w stronę przystanku autobusowego.
Patrząc na godzinę w komórce przypomniała sobie, że mniej więcej dobę temu
miało miejsce jej przypadkowe spotkanie z Austinem. Obiecała się z nim
skontaktować pierwsza, kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Właśnie… czyli kiedy?
Forester zadawała sobie to pytanie dość długo, i ciągle nie potrafiła znaleźć
na nie właściwej odpowiedzi. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że
najlepiej byłoby całkowicie zerwać z przeszłością, ale było i tak za późno –
Austin Rogers ją widział.
Zastanawiała się, czy nie lepiej po prostu się nie odezwać.
Jednak obiecała, poza tym bardzo chciała wiedzieć, co chłopak robił w Hollywood
– miał studiować w pobliskim Miami, nie było potrzeby, aby wyjeżdżał gdzieś
indziej. Może wynajął mieszkanie poza miastem, aby było taniej? Nie, raczej
nie. Różnica w cenie byłaby niewielka, a same dojazdy mogłyby stać się bardziej
kosztowne.
„Może zadzwonię do niego teraz?” – nagle zastanowiła się
czerwonowłosa. – „Nie, nie, to zły pomysł… Chociaż w sumie… kiedyś i tak będę
musiała się z nim spotkać, dlaczego nie mieć tego z głowy? Po co mam czekać?”
Młoda kobieta najpierw wpadła na pomysł zadzwonienia z budki
telefonicznej, ale nie wiedziała, gdzie jej szukać – w dzisiejszych czasach
wszyscy mają telefony komórkowe, coraz mniej osób korzysta z telefonów w
mieście.
W końcu zdecydowała się zadzwonić ze swojej nowej komórki, i
tak wszystkie połączenia od niej wyświetlają się jako zastrzeżone. Powoli
wpisała numer do Austina – ciągle znała go na pamięć – i po dokładnym
sprawdzeniu, czy wszystko jest poprawnie, dotknęła ikony z zieloną słuchawką w
dolnym rogu ekranu dotykowego.
Blondyn odebrał po niecałych dziesięciu sekundach.
- Słucham? – Po szumach z otoczenia Jennifer wywnioskowała,
że chłopaka nie ma w domu.
- No hej.
Chwila niezręcznej ciszy.
- To ty? – Austin nie bardzo wiedział, jakiej odpowiedzi
powinien udzielić.
- Zależy, kogo masz na myśli – zaśmiała się. – Dobrze, nie
będę cię dręczyć. Słuchaj, mam sprawę, może spotkalibyśmy się jutro?
- Wiesz, ja nie jestem pewien, czy znajdę czas…
- Nie musisz się mnie bać.
- To nie o to chodzi – odparł pośpiesznie Rogers.
Jennifer westchnęła.
- Znamy się dość długo, więc dobrze wiem, kiedy ściemniasz.
Naprawdę chciałabym się z tobą spotkać i wyjaśnić kilka spraw… A zresztą nie
mów, że ty byś nie chciał? Ale jak nie to nie, twoja strata.
- Dobra, czekaj, czekaj! – krzyknął Austin. – Może być jutro
koło dziesiątej?
***
Nastał wieczór. Miami nocą jak zwykle tętniło życiem, ale
nie każdego to obchodziło. Serena Worthington wolała zająć się tym, czym zwykle
zajmowała się po godzinie dwudziestej drugiej – siadła w swoim pokoju przed
telewizorem i włączyła sobie jeden z ulubionych filmów kryminalnych na DVD. Znane
produkcje najlepiej pozwalały jej się zrelaksować, i pokazywały, że jednak
niektórzy mogą mieć jeszcze gorzej niż ona.
Serena nie przyznawała się nikomu do tego, ale ostatnio
naprawdę się bała. Strach zawsze dopadał ją późnymi wieczorami, takimi, jak
ten. Najpierw próbowała wcześniej kłaść się spać, ale to było jeszcze gorsze –
bezczynność nakręcała ją bardziej. Nie potrafiła sobie z tym w żaden sposób
poradzić, w końcu z bezradności decydowała się na spacerowanie po mieście do
późna, czytanie książek czy właśnie oglądanie filmów. Wszystko po to, aby jak
najbardziej się zmęczyć, oraz zająć swój umysł do ostatniej chwili przed
zaśnięciem.
Siedziała na kanapie i wpatrywała się w ekran plazmowy.
Znała tę ekranizację od A do Z, lecz za każdym razem, gdy ją oglądała, starała
się ujrzeć coś nowego. Zwracała większą uwagę na kostiumy, poszczególne
wypowiedzi bohaterów, pomieszczenia, oraz podkład muzyczny. Tym razem wychwyciła
dźwięk przypominający klikanie, jakby ktoś bardzo powoli przekręcał klucz w
zamku. Szybko zorientowała się też, że to nie jest część filmu.
Wyciszyła telewizor i zaczęła się wsłuchiwać. Cisza. Już
zaczynała myśleć, że coś jej się przesłyszało, że ma zbyt bujną wyobraźnię.
Ostatecznie te wątpliwości zostały rozwiane, gdy metalowa klamka od drzwi
wejściowych wyraźnie zaskrzypiała.
Blondynkę szybko dopadła panika. A więc jej koszmar zaczyna
się spełniać…
Pierwszym pomysłem, który wpadł jej do głowy, była ucieczka przez
okno. Niestety nie skończyłoby się to dobrze; pokój, w którym przebywała
Serena, mieścił się na pierwszym piętrze. To byłoby zbyt ryzykowne.
Z sekundy na sekundę miała coraz mniej czasu do namysłu. W
tej sytuacji nie wchodziło w grę schowanie się gdziekolwiek ani zadzwonienie po
pomoc – zanim ktokolwiek by przyjechał, byłoby już po wszystkim, kobieta dobrze
o tym wiedziała. Musiała poradzić sobie sama, nieważne, jak.
Jej wzrok padł na stojący dumnie na komodzie, prawdziwy, japoński
miecz. Worthington lubiła takie rzeczy, zamówiła go dawno temu przez Internet.
Teraz był jedynym przedmiotem w pobliżu, którym mogłaby się obronić, w końcu pistolet
zostawiła w innym pomieszczeniu. Może nadeszła pora, aby ta ozdobna broń stała
się narzędziem zbrodni? Nie, to złe wyrażenie. Prędzej można nazwać to rzeczą,
dzięki której Serena wyjdzie cało z tej sytuacji.
Ostrożnie chwyciła za rękojeść i przyjrzała się
wypolerowanej, błyszczącej stali. Trudno, najwyżej będzie musiała się
poświęcić, ale nie podda się bez walki. I pomyśleć, że niedawno mówiła
„Pamiętajcie, żeby nie dać się przechytrzyć mafii!”
Zanim wyszła z pokoju, chwyciła jeszcze za dyktafon,
włączyła go i schowała do kieszeni szortów. Chciała zostawić jakieś wskazówki,
nawet, jeśli zginie tej nocy.
Bezszelestnie otworzyła drzwi i znalazła się na korytarzu.
Było cicho i spokojnie, nic nie wyglądało podejrzanie. Raczej nikt tam nie
wszedł, nieproszony gość zapewne zwiedzał parter.
Serena ostrożnie zaczęła schodzić po drewnianych schodach.
Na szczęście miała bose stopy, w butach mogłaby narobić więcej hałasu.
Gdy była na dole, usłyszała, że ktoś chyba chodzi w salonie.
Była bardzo ciekawa, kto to taki i jakie ma zamiary (choć to drugie było raczej
jasne), lecz nie miała odwagi, by sprawdzić. Pobiegła szybko w stronę kuchni i
stanęła przy ścianie obok wejścia, próbując opracować jakiś plan. Po krótkiej
chwili zdecydowała, że jeśli ten tajemniczy ktoś wejdzie na górę, ona czym
prędzej pobiegnie do drzwi wejściowych i ucieknie jak najdalej od domu. A jeśli
wszedłby do kuchni… cóż, w takim przypadku pozostawało zachować czujność i
zaatakować, zanim zrobi to przeciwnik.
Minęły dwie minuty, jednak dla dziewczyny były one jak dwie
godziny. Z każdą chwilą bała się coraz bardziej i traciła całą pewność siebie,
zwłaszcza, gdy wszystkie kroki ucichły. Dość długo zastanawiała się, czy
powinna się wychylić i choć na chwilę spojrzeć w stronę korytarza, ale z
drugiej strony czuła, że nie byłoby to najmądrzejsze posunięcie. W końcu
morderca może tylko na to czekać.
I tak stała przez dłuższy czas pośród ciemności i martwej
ciszy, z umysłem znużonym i sennym. Coraz bardziej zbliżała się do ściany, aż w
końcu oparła się o nią plecami i przez nieuwagę kopnęła dość mocno plastikowy
kosz na śmieci stojący obok. Pojemnik szurnął głośno o płytki podłogowe, ale
młoda kobieta nie przywiązała do tego szczególnej uwagi. Zdążyła sobie zdać
sprawę z tego, że coś w końcu musi się stać, i że nie będzie mogła wiecznie
bawić się w chowanego.
Zaraz po tym ktoś podszedł do Worthington, delikatnie
przyciągnął ją do siebie i objął od tyłu.